Tak się składa, że też ciężko mi było się zabrać za cośkolwiek Dukaja, a to z tego powodu, że wśród opinii o jego twórczości mnóstwo było takich o niesamowitej ciężkości Dukajowej prozy.
Aż przyszły "Czarne Oceany", całkiem przypadkiem, pożyczone od kumpla na zasadzie "a se wezmę i przeczytam", dokładnie ostatnia kartka została przerzucona jakieś trzy, cztery dni temu, więc skoro temat jest, to się podzielę wrażeniami. *Mało zwartymi, bo reckę i tak zamierzam wysmażyć, ale póki co...*.
Przyznam, że mną zamieszało, wstrząsnęło, zatelepało i generalnie dawno nic nie zrobiło na mnie takiego wrażenia, jak ta pozycja. Rzadko mi się zdarza, żeby akcja mnie prześladowała po nocach i wyczyniała cuda z moją - bądź co bądź - przepuszczalną (niestety) psychiką.
Także konkluzja jest taka, że warto. Chociaż... Parę rzeczy może zniechęcić, więc podczas przeprawy trzeba uważać na:
* licznie występującą terminologię, tym upierdliwszą, że jest w postaci skrótów. Do tego autor stosuje trick, często obecny w fantastyce, ale tutaj już zwielokrotniony niemożebnie: pisze o czymś, jakby to coś miało charakter pojęcia pierwotnego, jak prosta w matmie. Ot, coś sobie jest i kwitnie, pisarz nie definiuje tego, po czym wraca, by owo coś ewentualnie objaśnić - kilka, kilkanaście stron dalej. Przy niesamowitym zakręceniu akcji, planów i teł (Matko Bosko, jak dziwnie brzmi "tło" w liczbie mnogiej xD) - to może irytować.
* naprawdę twardą naukowość; jest bardziej naukowo
niż fantastycznie i trzeba być przygotowanym na przerzucanie kartek wstecz, a może nawet na pewne "dokształcanie". Lekkie cudo nie jest, potwierdzają się te sądy czytelników o ciężkości prozy tego właśnie autora.
* momentami występujące (niestety, ale się zdarza) - "bo ja tak chcę". Czasami autor pisze tak, jakby było wszystko jasne, a ja mam wrażenie, że jasne było, ale tylko dla niego. Związane jest to w sumie z punktem pierwszym, chociaż tu nie chodzi o cudaczne nazwy, a bardziej o... Hm, plątanie wątków. Czasem coś wyskakuje jak z kapelusza i osobom, które nie lubią wyjaśniania akcji w warstwie dialogowej (czyli X spotyka Z i coś wypływa na wierzch), a wolą, żeby to było w czynach (robimy rozpierduszkę i znajdujemy szpiega) - mogą kręcić nosem.
Gatunkowo jest to faktycznie twarde s-f, można z najlżejszym sumieniem dopisać, że to esencjonalny cyberpunk, będzie też trochę światów alternatywnych, a w Wojnach Monadalnych pojawi się też wizja apokalipsy, zmieniona nawet na "na chwilkę post" w końcowych scenach.
Polecam najgoręcej. Btw, do Sapkowskiego się też nie mogę przekonać, choć nawet nie wiem do końca dlaczego... Znaczy, nie dlatego, że złe, tylko dlatego, że dobre, ale dobre w tym kontekście, w jakim dobry jest rozrywkowy film w paśmie świątecznym. Można obejrzeć, pośmiać się, poprzeżywać, a potem gdzieś paruje ze łba i duszy i człowiek myśli: "może kiedyś obejrzę część drugą", a kiedy ma okazję, stwierdza: "A obejrzę kiedyś indziej, pogram se", a kiedy już pograł, myśli wreszcie: "Jest tyle inszych rzeczy do poznania, że przeżyję". Niby to klasyka fantasy, a mnie to mocno olewcze podejście nie przechodzi.E: Kłopotliwa partykuła wstawiona