ONE DAY ON THE DESERT
 
Rezydencja SPIS TREŚCI
 
  

Opowiadanie dedykuję Skorpionowi - Saladyn vel Trasher


PROLOG

Rycerz Banks wrócił właśnie na swój posterunek. Całe przedpołudnie patrolował odległe tereny zdobyte w bojach i oddane mu pod opiekę przez Bractwo. Mężczyzna miał już prawie czterdzieści lat, ale wciąż był potężnym wojownikiem. Okoliczny element bał się rudowłosego drągala odzianego w metalowy pancerz (wersję II), którego ulubiona strzelba - Pancor Jackhammer - nigdy nie zawiodła w walce i zakończyła życie wielu przeciwników. Bractwo szczyciło się żołnierzem, który w pojedynkę utrzymywał w ryzach cały obszar, zdejmując ogromny ciężar z barków innych plutonów. Banks podszedł do drzwi swojego mieszkania i ujrzał na nich kartkę pożółkłego papieru przybitą nożem do drewnianej futryny. Rycerz ostrożnie zbadał, czy aby nie jest to pułapka, ale nie odnalazł ani żadnego intruza ani ukrytej bomby. Z łatwością wyjął nóż z futryny i przeczytał wiadomość. Jednorazowe, dobrze płatne zlecenie. Wyeliminować szumowinę, która niegdyś dała się we znaki oddziałom Bractwa obozującym niedaleko stąd. Zleceniodawcą był jakiś cywil.
- Warto sprawdzić - powiedział do siebie Banks chowając wiadomość za pas.

Znany w okolicy pijaczyna, szuler i złodziej - Alfie - uciekał co sił w nogach. Pędził jak oszalały przez stare kompleksy fabryczne dysząc ciężko. Nagle usłyszał za sobą ryk silnika.
- Nie... zostaw mnie - wyjąkał próbując przeskoczyć starą wersalkę.
Ryk silnika wzmógł się.
- Ostrzegałem cię, Alfie - rozległ się głos z oddali - Ostrzegałem cię przed tym, co się stanie, jeżeli jeszcze raz przyłapię cię na myszkowaniu... na MOIM terenie...
- Odczep się ode mnie... nic ci nie zabrałem! - wrzeszczał spanikowany złodziejaszek.
Za jego plecami błysnęło światło. Mężczyzna odwrócił się i przez przymrużone oczy zobaczył niewyraźną sylwetkę postaci siedzącej na motorze. W tym momencie pojazd ruszył. Alfie odwrócił się i próbował uciekać, ale zdołał przebiec tylko parę metrów zanim potężny cios łańcuchem powalił go na ziemię. Kilka kości skrzypnęło i pękło. Alfie zawył z bólu i próbował się podnieść. W jego wyciągniętą dłoń uderzył rozpędzony łańcuch. Ręka mężczyzny była całkowicie pogruchotana. Alfie nie miał już siły krzyczeć, klęczał więc nie wiedząc za bardzo, za którą obolałą część swojego wątłego ciała się złapać i pochlipywał cicho. Podszedł do niego mężczyzna w wieku około 27 lat i chwycił go za klapy starego płaszcza. Alfie doskonale wiedział, kim jest ów harleyowiec. Wytarte i pocięte dżinsy, kowbojki, czarna kurtka ze skóry z logo przedstawiającym wielką, płonącą czaszkę. Oto władca tego terenu - motocyklista Johnny Rider. Kaskader i mistrz walk ulicznych przy użyciu łańcucha.
- Teraz ci się nie upiecze, mendo - powiedział przez zaciśnięte zęby harleyowiec.
- Ja... tylko miałem ci - jęczał obolały Alfie - ... dostarczyć wiadomość... zapłacili mi...
- Jaką wiadomość?
Alfie sięgnął jedyną sprawną ręką do kieszeni płaszcza i wręczył Johnny’emu pomiętą kartkę.
- Dawaj! - powiedział Rider upuszczając pijaczka na ziemię.
Mężczyzna zapoznał się z treścią wiadomości i ruszył w kierunku swojego motocykla. Uruchomił silnik i przekrzykując jego jazgot rzucił:
- Zabieraj się stąd zanim cię zabiję... i NIGDY więcej się tu nie pokazuj!
Harley gwałtownie ruszył z miejsca omal nie potrącając Alfiego. Mężczyzna leżał na ziemi i pochlipując powiedział do siebie:
- Nigdy więcej nie będę robił za posłańca.

Do gabinetu Alicii Rivers, znanej w okolicy „łowczyni nagród” wszedł jej znajomy, Shifty.
- Cześć Ali... mam dla ciebie świetną wiadomość!
- Shifty! Czyżby znów Butters zwiał z pudła?
- Nie. To jest jeszcze bardziej odlotowe - powiedział i wręczył kobiecie plakat
„Poszukiwany żywy lub martwy”. Alicia szybko przeczytała kogo, dlaczego, gdzie i za ile należy sprzątnąć. Oferowana za poszukiwanego kwota była równa jej przeciętnym rocznym dochodom.
- A niech mnie... - powiedziała z satysfakcją w głosie.
- No właśnie... ale lepiej ruszaj się już, bo ktoś ci zwędzi zdobycz sprzed nosa!
Rivers podeszła do szafy i zabrała stamtąd swój ekwipunek. Przypinając sobie broń do pasa powiedziała do Shifty’ego:
- Pilnuj biznesu. To nie powinno potrwać długo.

Siedziba bossa gangu Bisquita omal nie rozpadła się na kawałki gdy jej główny rezydent, Freddy zaczął się wydzierać na swoich podwładnych.
- I wy mi dopiero teraz o tym mówicie?!
- Ale szefie... my przecież nie polujemy na przestępców, sami nimi jesteśmy.
- Patrzajcie jaki mądrala się znalazł! Za taką kasę to bym na piechotę na drugi koniec kontynentu polazł! Taka okazja...
- To znaczy, że bierzemy robotę?
- Wy bierzecie? Wy się do zakopywania gówien Braminów nie nadajecie! Pilnować mi tu budy, a ja się tym osobiście zajmę. Niedojdy!
Po tych słowach szef gangu zabrał swoje rzeczy z biurka i opuścił lokal trzaskając drzwiami z takim impetem, że aż oderwała się od nich srebrna tabliczka z napisem „Freddy Bisquit - napady, wymuszenia, kontrabanda. Czynne całą dobę”.

Rosły farmer, Raymond Tucker, siedział właśnie w zbitej z desek wygódce przeglądając stare katalogi gdy ktoś cicho zapukał w ściankę.
- Czego tam?
- Jak leci, Ray? To ja, Smitty!
- Czego tam?
- Mam pomysł, jak rozwiązać twoje problemy finansowe...
- Jeżeli znowu chcesz wypożyczać moje Braminy zoofilom za pieniądze to lepiej stąd spadaj, bo jak wyjdę, to...
- Daj spokój, Ray! To był tylko pomysł, przecież nic się nie stało... Teraz trafiłem na coś konkretniejszego... kupa szmalu do zdobycia dla kogoś takiego jak ty!
- Dla rolnika?
- Myślałem raczej o najlepszym bokserze na wschodnim wybrzeżu.
- Aha.
- Mam tu kartkę ze szczegółami...
- To zostaw ją na stole w kuchni i daj mi się w końcu wysrać w spokoju!
- Okejka.
Smitty oddalił się od latryny, a poirytowany Raymond westchnął:
- Do czego ten świat zmierza, jeżeli nawet w kiblu człowiek nie może mieć chwili spokoju?
Po czym zabrał się do załatwiania interesu, w jakim tu przybył.

ROZDZIAŁ I

Barczysty facet z wielką torbą turystyczną przewieszoną przez ramię przekroczył bramy miasta. Przystanął na chwilę i rozejrzał się uważnie. Szukał jakiegoś miejsca, w którym mógłby się umyć i wyprać znoszone łachy, które śmierdziały potem i kurzem. Mężczyzna podszedł do chudego farmera w ogrodniczkach dziarsko śmigającego motyką i pokazując mu pożółkły kawał papieru zapytał:
- Sorki brachu... czy możesz mi powiedzieć, gdzie to jest?
Farmer przerwał pracę i spojrzał na kartkę. Przeczytał kilka nabazgranych w dolnym lewym rogu słów, po czym splunął na ziemię i obejrzał się. Wskazał palcem sporej wielkości ciemnoszary budynek.
- To tam... Ale każdy mający odrobinę rozsądku trzymałby się z dala od tego przeklętego miejsca.
- Czy ktoś tam mieszka?
- Tak. Stary dziwak Osment i jego sługus, Hattori.
- Dzięki za wszystko. Miłego dnia - powiedział wędrowiec i ruszył w kierunku wskazanej rezydencji. Farmer nic nie odpowiedział i wrócił do pracy.
Tymczasem przy wejściu do lokalnego baru spotkało się dwóch zupełnie nieznanych w tych stronach facetów. Jeden w garniturze, z paskudną szramą na twarzy. Drugi w starych dżinach i skórzanej kurtałce na plerach. Obaj jednocześnie próbowali przekroczyć prób lokalu, niemalże zaklinowując się miedzy futrynami. Z trudem wgramolili się do środka obrzucając się nawzajem zabójczymi spojrzeniami.
- I gdzie ci tak spieszno, synku? - zapytał jegomość w garniaku wyciągając z kieszeni najeżony kolcami kastet.
- Gówno cię to obchodzi, pocięty ryju - syknął cyklista sięgając po swój łańcuch.
- Spokój tam - ryknął facet w srebrnym pancerzu mierząc do obu „kogutów” z Pancor Jackhammera.
- Wyluzuj, koleś - powiedział mężczyzna w garniturze chowając broń do kieszeni - Nie mam nic do Bractwa.
- Ale ja mam - warknął chłopak w dżinsach - Jak coś do mnie masz, to rzucaj giwerę i chodź na solo. A jak nie, to spierdalaj...
- Spokojnie panowie - wtrąciła siedząca dotychczas cicho kobieta dyskretnie pokazując zgromadzonym w barze dwa nabite 10mm SMG - Tak się składa, że pan przy barze to mój stary znajomy, więc albo zadymy nie będzie, albo was za moment pochowają. Nazywacie się... Rider i Bisquit? Mam kontrakty na was obydwu...
- Bujaj się, dziwko - powiedział cyklista i wyszedł z baru.
- A ja zostanę na kielicha - rzucił z entuzjazmem gangster w garniaku.
- Boże, to zajście to była chyba najgłupsza rzecz, jaką w życiu widziałem. A jako Rycerz Bractwa widziałem dużo... - mówił mężczyzna w srebrnym pancerzu - Hej, Alicia... może czas odwiedzić tego filantropa, który chce nas ozłocić?
- Że co? - powiedział Bisquit - A to skurwiel... myślałem, że to robota dla pojedynczej osoby...
- Zaraz... ty też dostałeś papier, Freddy? - zapytała kobieta podchodząc do stolika i kładąc na blacie pomiętą kartkę. Po chwili na stole leżały trzy niemalże identyczne „zaproszenia”.
- A niech mnie... - rzucił rycerz Banks.
- Dobra... idę do tego fagasa. Niech się tłumaczy! - krzyknął gangster i wyszedł z baru. Zaraz za nim podążyli Banks i Alicia.

ROZDZIAŁ II

W wielkim holu monumentalnej budowli stało pięć osób. Nagle otworzyły się wielkie drzwi i wszyscy zostali zaproszeni do salonu obok. Wewnątrz stało spore biurko wykonane z brązowego drewna, za którym w wielkim fotelu siedział podstarzały mężczyzna. Zaraz za nim stał wysoki Murzyn spoglądający groźnie na przybyłych.
- Ach... Witam! Witam! - powiedział mężczyzna w fotelu klaszcząc w dłonie - Cieszę się, że już przybyliście! Czy to już wszyscy?
- Em... a powinno być więcej osób? - zapytał barczysty farmer, Raymond.
- Wysyłałem sześć wiadomości, a was jest tylko pięcioro...
- Sześcioro... - poprawił mężczyzna w długim płaszczu. Miał naciągnięty na głowę kaptur i nikt spośród tu zgromadzonych nie zauważył jego przybycia.
- Dobrze więc... to mój sługa, Hattori. Pokażcie mu otrzymane wiadomości.
- Po co cały ten cyrk, dziaduniu? - zapytał cyklista Johnny.
- To tylko formalność, młody człowieku. Ale nagroda jest chyba warta tak niewielkich... hmm... wyrzeczeń.
- Sto pięćdziesiąt tysięcy baksów jest warte o wiele więcej - wtrącił gangster Bisquit wręczając Hattori’emu swoją kartkę.
- Doskonale. Jak wam się podoba w tym małym miasteczku?
- Z całym szacunkiem, panie Osment - przerwała Alicia - Ale przybyliśmy tu wszyscy w pewnym celu. Chciałabym wreszcie dowiedzieć się czegoś więcej, na przykład dlaczego jest nas tak dużo... dlaczego w ogóle jest nas więcej niż jedna osoba?
- Ach, panna Riviers... - westchnął starzec - Konkretna... przynajmniej jeżeli chodzi o pieniądze. Hattori, czy wszystko się zgadza?
- Tak jest, panie Osment.
- Doskonale. Jak już zdążyliście zauważyć, jestem starym i obrzydliwie bogatym człowiekiem... A człowiek, który jest już na starość „ustawiony” potrzebuje jedynie odrobiny spokoju.
- No i co? - warknął Johnny - Mamy krążyć po okolicy i bić dzieciaki z petardami?
- Niezupełnie, panie Rider. Cały ten budynek zbudował mój młodszy brat, człowiek nieco obłąkany. Wiele jego modernizacji jest bardzo przydatnych, ale część jest nieco niewygodna. Wszystko kiedyś się psuje, a spora część hydrauliczno-elektronicznych systemów tego domu znajduje się w rozległych podziemiach pod tym domem. Ciężko jest je znaleźć i naprawić...
- To dzwoń pan po hydraulika - wtrącił Raymond Tucker - Ja jestem farmerem z zawodu i bokserem z zamiłowania, więc na niewiele się zdam. Może wreszcie przejdzie pan do konkretów i powie, po co fatygowałem się taki kawał?
- Wszystko w swoim czasie. Jak widzicie, sprowadziłem tu szóstkę znanych... choć czasem bezimiennych - kontynuował starzec spoglądając na zamaskowanego mężczyznę w płaszczu - ... wojowników. Problem, o którego rozwiązanie was proszę to wyeliminowanie mojego brata. Jakiś czas temu całkowicie popadł w szaleństwo i zbiegł do podziemi, ukrywając się przez żołnierzami Bractwa, z którymi przez swoją głupotę nieopatrznie zadarł. Cała ta struktura to jego dzieło, więc często uprzykrza mi życie sterując systemami tej posesji. Trzeba zejść na dół, ominąć zastawione pułapki i zabić mojego brata. Przynieście mi jego głowę jako dowód, a zapłacę 150.000 $. To wszystko.
- Zaraz, zaraz - powiedział rycerz Banks - Po pierwsze - Jakie pułapki? Po drugie - niewiele znam osób, które chciałyby zabić własnego brata. Po trzecie - jak to jest z tą nagrodą - mamy współpracować, czy szukać na własną rękę? A jeżeli będziemy działać razem, to czy nagroda wynosi 150.000 $ na łeb czy na grupę?
- Postaram się odpowiedzieć po kolei... pułapki założył mój brat zabezpieczając się w ten sposób przede mną i moim gniewem. Nikt kto zapuścił się dalej w podziemia nie wrócił... Chce jego śmierci bo jest bezwartościowym pasożytem, który mi przeszkadza. A co się tyczy waszej pracy - płacę 150.000$ za głowę mojego brata i nie interesuje mnie, ile osób z nią do mnie przyjdzie. Sprowadziłem was aż tylu, bo chcę mieć pewność, że mój brat nie dożyje końca tygodnia... I jeszcze jedno - jeżeli ktoś chce się wycofać to teraz jest dobry moment.
- Ja w to chodzę - powiedział Bisquit.
- Ja też - dodał Rider.
- A ja idę do domu... żartowałem - rzucił z uśmiechem Tucker.
- Dobra, to gdzie to wejście. Idziemy, Ali? - zapytał Banks patrząc na kobietę. Ta skinęła głową. Teraz wszyscy wpatrywali się w zakapturzoną postać, która grobowym głosem powiedziała:
- Chodźmy więc.
- Hattori, zaprowadź tych dzielnych śmiałków do piwnic, a ja przygotuję pieniądze.

ROZDZIAŁ III

- Pan Osment będzie oczekiwał na was w swoim gabinecie, a ja zostanę tutaj - powiedział Hattori otwierając pancerne drzwi wielkim kluczem - Powodzenia.
- Nie dziękuję - rzucił Tucker gramoląc się do środka.
- Czekaj no, wieśniaku! - krzyknął Bisquit biegnąć za mężczyzną - Chcesz zagarnąć kasę dla siebie?
- Zamknijcie ryje, zjeby - warknął Johnny - Od tej pory jestem na wyprawie wojennej... jak mi który wejdzie w drogę to zajebię!
- Spadaj szmatławcu... i z drogi - syknęła na cyklistę Alicia.
- Hola! Spokój drużyno - mówił starając się opanować sytuację Banks - Pamiętajcie, że od kasy dzieli was tylko jeden facet... obejdzie się bez walk między sobą. Jak ktoś chce działać razem, to niech działa. Samotnicy niech idą własną drogą. Ali, przyłączysz się?
- Pewnie.
- No to odbijcie ode mnie, czarnuchy! - krzyknął Rider znikając w jednym z korytarzy. Zakapturzony wojownik również szybko zniknął za jakimś załomem. Banks sprawdził swoją broń i powiedział do kobiety:
- Znowu razem, co?
- Tak... już straciłam nadzieję, że kiedykolwiek cię zobaczę, rudzielcu - odparła z uśmiechem Alicia - Gdzie żeś się podziewał?
- Aaa... to tu, to tam. Ostatnio trzymam się z dala od cywilizacji i pilnuję dla Bractwa jakiegoś opuszczonego sektora.
- Chce ci się?
- Nie bardzo. Właśnie dlatego tu jestem... dobra. Moja broń jest w porządku. Do roboty!
I dwójka ludzi ruszyła na łowy. W innej części korytarza skradał się gangster Freddy, który wpadł na świetny pomysł. Zamiast ryzykować własne życie poczeka, aż ktoś ustrzeli Osmenta, a tedy on zaatakuje go z zaskoczenia i zabierze mu trofeum. Teraz mężczyzna śledził zakapturzonego wojownika, którego sylwetka mignęła mu tuż za zakrętem. Nagle, gdy obaj znaleźli się na tej samej części starego i wyblakłego chodnika, podłoga rozstąpiła się pod nimi. Zakapturzony zdążył odbić się od podłoża i robiąc w powietrzu szpagat zawisł nad otwierającą się czeluścią. Freddy miał mniej szczęścia i spadł kilka metrów w dół prosto na metalowe kolce, którymi najeżone było dno jamy. Po chwili podłoga wróciła na swoje miejsce, a zakapturzony wojownik mógł zeskoczyć na dół. „Czujniki nacisku” - pomyślał - „Robi się coraz ciekawiej. Jeden zero dla pana Osmenta”.
    Johnny przemierzał właśnie coś w rodzaju siłowni, gdy obłok pary przykrył wszystko wokół. Rider zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. Oprócz cichego, jednostajnego, mechanicznego stukotu pracujących maszyn dało się usłyszeć jeszcze jakiś syk. Dwa złote gekony wyskoczyły z tej sztucznej mgły i zaatakowały cyklistę. Mężczyzna zdzielił w łeb jednego z gadów swoim łańcuchem ogłuszając go. Drugi jaszczur skoczył na Ridera, który stracił równowagę. Obaj przeciwnicy przetoczyli się po ziemi i po chwili pochłonął ich obłok pary.
    Raymonda Tuckera zaatakowały świnioszczury, gdy ten próbował przejść przez wąski fragment podziemi. Zabójczy prawy prosty mężczyzny odrzucał oszołomione bestyjki w tył niczym stare worki treningowe. Walka była bardzo krótka. Zadowolony z siebie farmer ruszył dalej. Teraz musiał przejść przez zalany fragment korytarza. Woda miała brudnozielony kolor i nie wiadomo było, czy pluskanie się w niej nie jest niebezpieczne. Raymond wrzucił do wody znokautowane świnioszczury. Dwie bestie utonęły, jedna ocknęła się i zaczęła z piskiem płynąć w kierunku wyjścia z tunelu. Tucker podążył za gryzoniem. Woda sięgała mu prawie do pasa, chodzenie było znacznie utrudnione. Nagle świnioszczur został dosłownie wciągnięty pod wodę. Farmer zorientował się w sytuacji trochę za późno i nie wyczuwając uskoku podłoża ześlizgnął się prosto w buzującą krwią gryzonia kipiel. Po chwili wynurzył się próbując złapać oddech i zetrzeć brudną wodę z twarzy. Wtedy coś pochwyciło go za nogę i zaczęło ściągać pod powierzchnię. Mężczyzna walczył dzielnie okładając pięściami niewidzialnego przeciwnika. Bestia z głębin systematycznie podtapiała Raymonda, którego ciosy osłabiała gęsta woda. W końcu zmęczony farmer poddał się i zniknął pod wodą. Na powierzchni jeszcze przez krótki czas pojawiały się bąbelki powietrza. Potem woda uspokoiła się, a w korytarzu znowu było cicho.
    Alicia i rycerz Banks kroczyli jakimś dziwnym korytarzem. Pokonali już dystans co najmniej kilometra nie napotykając żadnej żywej istoty czy pułapki. Zaczynali już nawet wątpić w słowa starego Osmenta, które mogły być po prostu nietypową manifestacją starczej demencji. Kobieta zauważyła dziwny ślad na podłodze i schyliła się, by przyjrzeć mu się uważniej. Wtedy jakiś mechanizm wahadłowy zaopatrzony w ostrze wysunął się ze ściany i dosłownie przebił na wylot pancerz Banksa. Mężczyzna nie zdążył nawet krzyknąć, za to zrobiła to Alicia. Widok kołyszącego się jak na wahadle martwego przyjaciela był potworny. Nieustraszona łowczyni nagród zwymiotowała na podłogę. Zabójczy mechanizm zwalniał, a po chwili zatrzymał się całkowicie. Kobieta ominęła ciało kolegi i ostrożnie ruszyła dalej. Otworzyła stare drzwi i wkroczyła do dziwnej komnaty z wielkimi trybami. Wpadła do czegoś w rodzaju basenu i gdy już udało jej się stanąć na nogi ujrzała wycelowaną w siebie broń. To był poszukiwany pan Osment, człowiek z wyrokiem. Nie powiedział nic tylko uśmiechnął się i odbezpieczył pistolet. Wtedy jakiś hałas z góry przyciągnął jego uwagę. Starzec obejrzał się i zobaczył zakapturzoną postać w płaszczu, która pociągnęła za dźwignię uruchamiając jakiś mechanizm. Wielkie tryby zaczęły się leniwie obracać. Osment strzelił kilkukrotnie w kierunku intruza, ale tamten zdołał już zniknąć. Pojawił się za to ktoś inny. Przez wejście po lewej stronie wpadł Johnny Rider zrzucając z siebie cielsko mocno pobitego złotego geckona. Ścierwo bestii z impetem zderzyło się ze starym Osmentem. Człowiek stracił równowagę i zachwiał się. Teraz wszystko zaczęło się rozgrywać jak w zwolnionym tempie...

ROZDZIAŁ IV

Joel Osment wpadł między wielkie tryby machiny i został zmiażdżony. Rider natychmiast rzucił się na ciało i próbował jakoś oderwać popiersie od reszty ciała. Szarpał się tak kilka chwil, a Alicia Rivers tylko przyglądała się tym tytanicznym wysiłkom. Nie miała już siły, za to miała już wszystkiego dosyć.
- I tak kurwa do zajebania! - wrzasnął Johnny.
- Uspokój się - powiedziała Alicia.
- Co się uspokój! Nie ruszymy tego kutasa! Bez glacy nie ma szmalu! Jak go stąd wyciągniemy? Mam mu odgryźć łeb?
Nagle obok wielkich trybów pojawił się mężczyzna w płaszczu. Z długiego rękawa przykrywającego jego prawą dłoń wysunęło się błyszczące ostrze.
- Odsuń się, Rider. Nie poproszę drugi raz...
- A wal się na ryj, zdrajco! Dalej - zabij mnie! Jebie mnie to!
Ostrze błysnęło w powietrzu i odcięło głowę od korpusu Osmenta. Ta potoczyła się po podłodze i wpadła do brudnej wody. Podryfowała wprost do Alicii, która złapała ją za włosy i trzymając w ręku wyszła ze ścieku.
- Bierz głowę, kobieto. Idziemy po naszą nagrodę...
- „Naszą”? Jaką „naszą”?! - warknął Johnny.
- Nie denerwuj mnie, Rider. To twój łeb mógł tam teraz pływać. Moja propozycja jest taka - bierzemy głowę i idziemy do wyjścia. Wychodzi po 50.000$ na beret, to chyba nieźle, nie?
- Ja się zgadzam - powiedziała Alicia.
- No dobra... prowadź, „wodzu”... - rzucił z ironią Johnny.
Całą trójka przemierzyła sekretne przejście i dotarła do gabinetu Osmenta. Alicia bezpardonowo cisnęła głową na blat biurka.
- Jedna głowa na wynos. To będzie 150.000$... - powiedziała.
- Świetnie! A co powiesz na zero? - rzucił starzec dając znak Hattori’emu. Murzyn wyjął 10mm SMG i wymierzył w trójkę najemników.
- Koniec zabawy... a szkoda, tak się dobrze dzięki wam bawiłem... - wyznał starzec.
Trójka śmiałków spojrzała na siebie porozumiewawczo. Johnny szybko wytrącił Hattori’emu broń przy pomocy łańcucha. Upadający SMG pochwyciła Alicia i od razu posłała Murzynowi serię w klatę. Stary Osment próbował uruchomić windę wmontowaną w jego stanowisko. Wyciągnął dłoń w kierunku guzika i już miał naciskać, gdy nagle... dłoń po prostu odpadła! Strumień krwi siknął na blat, a starzec próbował zatamować gwałtowny krwotok. Zakapturzony mężczyzna wytarł ostrze płaszczem, a następnie przystawił je do szyi Osmenta.
- Wyciągaj forsę na stół... - powiedział spokojnie.
- Niewiele mi już życia zostało... mógłbym zaryzykować, że mnie... zabijesz i skazać was na odejście z niczym. Z NICZYM! Nie boję się śmierci, słyszysz!?
Lewa ręka mężczyzny w płaszczu odsłoniła część kaptura z twarzy tak, aby starzec mógł zobaczyć pokryte bliznami oblicze nieznajomego. Trzy szramy, brak lewego oka. Koszmarny widok. Osment wpatrywał się w twarz mężczyzny z przerażeniem, a ten uśmiechając się niczym sam Lucyfer odrzekł:
- Zatem nie boisz się śmierci? Długo możesz na nią czekać...
Starzec szybko sięgnął do skrytki w ściance biurka i wyjął stamtąd klucz.
- Masz... schowek jest za tym obrazem - powiedział wskazując wielki portret wiszący na ścianie.
- Dzięki za wszystko - rzucił zakapturzony i jednym płynnym ruchem odciął staremu mężczyźnie głowę.
Po chwili skrytka została opróżniona, pieniądze rozdzielone, a trójka bohaterów rozstała się i już nigdy więcej nie miała okazji ze sobą współpracować.


Koniec

 

  /do góry/ Saladyn 
__ 14 __
 

Radiated Copyrights 2001 by Przemek "Kazul" Ligner All rights Reserved.