| |||||||
ONE DAY ON THE DESERT | |||||||
Z pamiętnika Nomada... - SEQUEL | SPIS TREŚCI | ||||||
Oj, dużo czasu upłynęło, odkąd umieściłem w tym pamiętniku ostatni wpis. Sporo się wydarzyło. Znalazłem żonę, cholerny złoty gekon odgryzł mi palec prawej ręki (nawiasem mówiąc, dobrze, że nie był to ten odpowiedzialny za pociąganie za spust ani pokazywanie "fucka"), po roku urodził mi się syn. Miałem też ponowną okazję spotkać się z grupą jego eminencji "Wybranego". Ale po kolei... Dlaczego znów wyruszyłem w podróż? Podczas ostatniej wyprawy złapałem chyba bakcyla wędrowcy. W moim miasteczku nie działo się zbyt wiele. Mężczyzna miał do wyboru praktycznie dwie rzeczy - zająć się uprawą ziemi albo hodowlą Braminów. Ja nie należę do tego typu ludzi, więc chwyciłem swoje giwery, wcisnąłem się w pancerz. W kieszeń wcisnąłem trochę kasy i parę Stimpaków i oto jestem - Nomad. Muszę być szczery - to zawaliście móc znów poczuć gorące tchnienie pustyni. Dzień 4.Tym razem postanowiłem odwiedzić San Francisco. Kawał drogi przede mną. Po drodze zahaczę o Redding by uzupełnić zapasy. Tego dnia kolejna grupka Raidersów chciała na mnie szybko zarobić. Jakoś nie byłem w nastroju do zabawy, więc przestrzeliłem frajerom kolana i zabrałem ich broń. W życiu nie należy się z nikim patyczkować. Darujesz takiemu życie, a w nagrodę zarobisz kulkę w plecy. Z poharatanymi nogami zdechną tu w ciągu kilku dni. Życzę wszystkiego najgorszego, panowie... Dzień 7.Wpadłem na grupkę bimbrowników. Pomogłem im rozprawić się ze stadem dzikich psów. Potem razem zalewaliśmy robaka przy ognisku. To nic złego czasem golnąć sobie kielicha w miłym towarzystwie. Byleby tylko nie przeciągnąć struny... Jak się za bardzo skujesz i ktoś cię napadnie, możesz mieć spore problemy. Taka prawda - spizgany człowiek nie jest niekiedy w stanie nasikać na stodołę. Dzień 10.Znowu miałem spotkanie z Radskorpionami. Jeden miał spory fart. Udało mu się wbić żądło w nie opancerzoną część mojego ciała. Strzyknął mocno stężonym jadem. Pokonałem wszystkie pajęczaki i zorientowałem się, że obraz zaczyna mi się rozmywać. Na czworakach dolazłem do najbliższej, płytkiej jaskini. Wpełzłem między kamienie i czekałem na wyrok. Cholera, wpadłem w taką agonię, że zapamiętam ją do końca moich dni. Pot lał się ze mnie strumieniami, miałem jakieś zwidy, często traciłem przytomność. W takim stanie nawet mantis położyłby mnie bez wysiłku. Użyłem antidotum, ale toksyny zdawały się silniejsze. Kończyny mi drętwiały, miałem problemy nawet z przytrzymaniem menaszki przy ustach. To były zdecydowanie najtrudniejsze chwile w moim życiu... Dzień ??Nie wiem, ile czasu przeleżałem w malignie. Rana piecze jak diabli, ale przynajmniej mogłem podnieść się na nogi. Mój kompas jest zniszczony. Trzeba będzie kierować się naturą. Sprawdziłem ekwipunek i ruszyłem dalej. Dzień ?? - cholera, chyba nie ma sensu tego pisać...Nie wiem, ile drogi już przebyłem. Trucizna powodowała, że kilkakrotnie łapałem się na przysypianiu w czasie marszu. A może mi się to śniło? W każdym bądź razie natknąłem się na "Wybranego". Tym razem był sam, ale za to miał brykę na chodzie!!!. No, i nie wspomniałem o atakującej go bandzie. Herszt grupy krzyczał coś o zemście za zabójstwo jego braci. Przedstawił się jako Toad Morton. Przez przypadek znalazłem się w centrum tej debaty. Jeden ze zbirów uznał mnie chyba za przyjaciela "Wybranego" i wycelował we mnie swój przerabiany pistolet kal .233. Byłem szybszy - posłałem kolesiowi kulkę między wytrzeszczone gały. Napastnicy okrążyli nas... znaczy się - mnie i "Wybranego" - no i w ten sposób miałem okazję z nim zagadać. Obaj mieliśmy na sobie pancerze bojowe, w garści niezłe gnaty i byliśmy totalnie wkurzeni (żeby nie mówić bardziej niecenzuralnie). Gdy banda rzuciła się na nas mój towarzysz sieknął Mortonowi solidną gałę w pysk. Ja sprzedałem kopa z wyskoku babce z miotaczem ognia. Resztę grupy rozwaliliśmy z karabinów. Morton i jego kobitka wstali z ziemi trzymając się za obolałe miejsca. Wybrany sprezentował faciowi uderzenie kolanem prosto w jaja. Biedak wpadł na kumpelkę i oboje upadli na miotacz. No to ja niewiele myśląc podniosłem z ziemi kolta i strzeliłem w zbiornik z łatwopalną cieczą. Prawie całą siłę eksplozji przyjęła na siebie ta kryminalna parka. Słowo daję - tak pięknego wybuchu nie widziałem w życiu!!! Mogę przyrzec, że usmażone flaki spadały z nieba jeszcze przez dobrych kilka minut. Przybiłem pionę z "Wybranym" i rozstaliśmy się. Chyba jednak równy z niego gość. Tylko ciekawe, gdzie są jego kumple? Dzień którystam.Sprzedałem trochę szmelcu w Redding. Postanowiłem trochę poszaleć w kasynie. Po paru godzinach wyszedłem z taką samą gotówką, jak na początku. Ale opłacało się, te emocje! Później w barze poznałem fajną dziewczynę, Betsy. Przegadaliśmy całą noc opróżniając kilkanaście flaszek Nuka-Coli. Obiecałem jej, że jeszcze tu wrócę. Warto, te nogi zapamiętam na pewno... Że już nie wspomnę o... hm. Starczy tego. No i tak sobie wędruję na zachodnie wybrzeże. Znów spotkałem grupkę tych pokracznych stworków - "Wanamingos". Tym razem postanowiłem odpłacić im za dawkę promieniowania, jaką sprezentowały mi ostatnim razem. Ten przerobiony ze strzelby myśliwskiej pistolet jest świetny. Lekki, poręczny, precyzyjny... i jeszcze te pociski. Z całą pewnością mogę stwierdzić, że kaliber .223 rządzi! Walka była trochę trudna, ale zdejmowałem pokraki z daleka i pojedynczo. Gdy już było po wszystkim rozwaliłem jeszcze jednego śmiecia pałętającego się dużo dalej. Śmieszne te "Wanamingos". Kula rozerwała cielsko bestii i jakieś gluty zaczęły się sączyć na piach. Fuj! Jestem już na wybrzeżu. Jakoś nie mam ochoty na kąpiel w tym oceanie. W pobliżu spotkałem kolejne walczące grupy. Jakieś zakapturzone postacie "debatowały" z grupką bandytów (a to niespodzianka). Pomogłem, jak się potem okazało, Hubologistom. Coś tam rzęzili... same brednie. Podobno ich główna siedziba znajduje się w San Fran. Ograbiając ciała bandytów zdobyłem parę fajnych zabawek. Pistolet plazmowy i Rozpruwacz - konkretna broń. Zwłaszcza możliwość szatkowania wrogów przypadła mi do gustu. Znowu mnie atakują. Zaczyna mnie to wkurzać. Taki kawał kraju, populacja minimalna - jaka jest szansa spotkania kogoś żywego na pustkowiu? Tym razem było naprawdę gorąco. I to, kurde bele, dosłownie! Natknąłem się na trzy gekony. Jakieś dziwne, inne niż te, z moich okolic. Myślałem, że inny wygląd jest spowodowany po prostu zamieszkiwaniem innego regionu. Gdy jedna z jaszczurek mnie dostrzegła zrozumiałem, jak bardzo się myliłem... Po raz kolejny w życiu ujrzałem światłość... Nie był to jednak ten rodzaj światłości, jaki bije od osad ludzkich, ani też taki, jaki widzi się podczas śmierci klinicznej. Mam tu na myśli raczej smugę ognia pędzącą prosto na mnie. Sfajczyła mi się broda, resztę ciała osłonił pancerz. Szybko powystrzelałem wszystkie jaszczurki. W mordę... miałem szczęście. Mogłem skończyć jak zapiekana iguana na patyku. Nareszcie dotarłem do San Francisco. Jednak plotki były prawdziwe... faktycznie miasto przejęli skośnoocy. Mi to nie przeszkadza. Zwłaszcza, że ich technika zdaje się być cholernie zaawansowana. W sklepach dużo broni energetycznej, granaty pulsacyjne i plazmowe, a nawet pancerze z własnym źródłem zasilania! To wszystko pięknie, ale mnie na razie na to nie stać. Postanowiłem rozejrzeć się po mieście dokładniej... a mieszkańcy cały czas mieli mnie na oku. San Fran to całkiem przyjemne miejsce! Łaziłem trochę po tankowcu i przy kielichu poznałem parę fajnych osób. Kapitan statku, Badger i kilka innych koleżków. To się nazywa DOBRA ZABAWA. Balowaliśmy do samiuśkiego rana! W innej części miasta znalazłem siedzibę Hubologistów, w innym zakątku "Pałac Imperatora Shi" oraz... kolejny posterunek Bractwa Stali. Do żadnego budynku nie pozwolono mi wejść, ale przynajmniej strażnik z Bractwa okazał się równym gościem. Pogadaliśmy trochę o walce, ja wspomniałem mu o "Wybranym", on opowiedział o Enklavie i tak dalej... Siedzę w tym mieście już z tydzień rozkoszując się potyczkami Lo Pana i Dragona na miejscowej arenie. San Francisco wydaje się być podzielone z tego względu. Część miejscowych popiera Lo Pana, człowieka o niezbyt praworządnym zachowaniu. Reszta to fani Dragona, prawego wojownika. Konflikt interesów w tym miejscu zdaje się trwać od lat. Sielankę przerwało przybycie "Wybranego". Gdyby nie zdjął hełmu, nigdy bym go nie poznał. No bo jak sprawdzić, kto siedzi wewnątrz potężnej zbroi, wyglądającej jeszcze bardziej imponująco niż miejscowe pancerze? Dostarczył on strażnikowi Bractwa jakieś papiery i wszedł do budynku BOS. Potem mogłem z nim pogadać. Okazało się, że rozwalił tajną bazę Enklawy. Zdobył kupę złomu, zapchał cały plecak i bagażnik samochodu a i tak sporo zostawił. Wydawał się bardzo zabiegany. Powiedział mi, żebym odwiedził Navarro i zabrał tyle zabawek, ile chcę. Miły gość. Potem pobiegł do doków i... uruchomił stary tankowiec! Skurczybyk jeden!!! Wszystko na tym świecie to kupa złomu, a ten cwaniak znalazł działający samochód i jeszcze płynie statkiem! No nic. Powodzenia... przyjacielu. Dotarłem do Navarro. To istny skarbiec! Po drodze unikałem wszelkich potyczek (łącznie z niedobitkami patroli Enklawy). Z zewnątrz to miejsce to tylko opuszczona stacja benzynowa, ale w środku... Mechanicznie otwierane drzwi, windy, trąbki, pompki, bajery, rowery! Zdaje się, że "Wybrany" nieźle radzi sobie z przeważającymi siłami wroga. Na każdym z korytarzy leżało po kilka trupów rozwalonych z broni laserowej bądź plazmowej. Po nasyceniu się atmosferą tego miejsca (przez kilka dni biwakowałem tam odsypiając w komfortowym wyrku i obżerając się stuffem ze stołówki wojskowej) załadowałem na plecy najfajniejsze zabawki i ruszyłem do Redding. Zhandlowałem sprzęt zostawiając sobie tylko ulubione zabawki. Odwiedziłem znajomą z baru, Betsy. Mam obrzydliwie dużo kasy i zamierzam zabrać ją stąd. Chcę, żeby została moją żoną. Teraz zamierzam udać się z nią do Modoc, gdzie przedstawię swoją wybrankę rodzinie. Może Jo udzieli nam ślubu? A później zabiorę ją daleko stąd... Może do Broken Hills, a może pójdę jeszcze dalej na wschód? Zastanawiam się, jak radzi sobie "Wybrany". Sam. W środku bezkresnego oceanu. Gdzie płynął? Przyszłość pokaże... Koniec
|
|||||||
/do góry/ | Saladyn | ||||||
__ 15 __ | |||||||
| |||||||
Radiated Copyrights 2001 by Przemek "Kazul" Ligner All rights Reserved. |