NUCLEAR WRITERS STUDIO presents
SHADOWS
Part I
Niniejszy tekst (będący prologiem do "większej
przygody") dedykowany jest wszystkim wielbicielom FALLOUTów [:]-)
*
To był kolejny, nudny dzień w małej mieścinie na północy. W starym
magazynie siedziały dwie osoby - mechanik w pobrudzonych smarem ogrodniczkach i
czarnoskóry mężczyzna w płaszczu. Mechanik dłubał coś przy okazałej
kupie złomu. Jego towarzysz wyciągnął z kieszeni koszuli woreczek z tytoniem
i kawałek papieru. Powoli i precyzyjnie skręcił papierosa i wsadził go do
ust. Leniwie sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął zapalniczkę Zippo, po
czym odpalił papierosa i powiedział:
- Więc mówisz, że chłopak jest solidny?
- Taa - odpowiedział mechanik - Przychodzi tu już od dawna. Pomaga mi w
robocie.
Jest miły, nigdy nie unika roboty. A i smykałkę do naprawiania ma...
- Interesujące - skwitował mężczyzna wypuszczając nosem kłęby dymu.
Do magazynu wszedł młody chłopak, miał może z siedemnaście lat. Na
ramieniu przewieszona torba, na głowie lekko podniszczona czapka baseballówka.
Podszedł do mężczyzn.
- Cześć, Emmet!
- Jarod, nareszcie jesteś - ucieszył się mechanik po czym skinął głową w
kierunku
Murzyna w płaszczu - Ten pan chciał cię poznać.
Chłopak spojrzał nieufnie w kierunku gościa, ale podał mu rękę. Murzyn uścisnął
ją mocno. Obaj patrzyli sobie w oczy przez kilka sekund.
- Jestem Lukas - powiedział w końcu mężczyzna w płaszczu. - Pomocnik
miejscowego szeryfa.
- Co pana tu sprowadza? - zapytał ostrożnie chłopak.
- Nadmiar roboty ogólnie mówiąc. Słyszałem, że jesteś w porządku. Mógłbyś
pracować ze mną.
- Nie znam się bardzo na tego typu robocie.
- Z czasem się nauczysz. Nie będę cię od razu rzucał na głębokie wody.
Poznasz
trochę podstaw, a potem to już z górki.
- Nie jestem pewien... - powiedział chłopak spoglądając pytająco na Emmeta.
Stary mechanik najwyraźniej zorientował się w sytuacji i podszedł do chłopaka.
Położył mu rękę na ramieniu i powiedział:
- Nie ukrywam, że cię lubię, Jarod. Jesteś dla mnie dużą pomocą, a twoje
zdolności
dorównują moim. Jednak nie chciałbym, żeby twój talent się tu zmarnował.
- Możemy pójść na kompromis - wtrącił się Lukas - Przez kilka dni
popracujesz ze
mną... to będzie coś w rodzaju "okresu próbnego". A potem
zdecydujesz, co zrobisz dalej...
Chłopak pomyślał chwilkę, po czym odpowiedział:
- To chyba najlepsze rozwiązanie.
- No to postanowione. Spotkamy się jutro rano koło wraku starej ciężarówki.
**
Następnego dnia Jarod zaraz po wschodzie słońca poszedł na umówione
spotkanie. Lukas już na niego czekał.
- Witam w pierwszym dniu roboty.
- Dzięki... Od czego zaczynamy?
- Jest jakiś problem w barze z alkoholem. Wyjaśnię Ci w drodze.
Obaj ruszyli w kierunku centrum niewielkiego miasta.
Minęło kilka lat. Jarod okazał się bardzo pojętnym uczniem. Lukas zyskał
pomoc w pracy i przyjaciela zarazem. Starszy mężczyzna często służył radą
swojemu towarzyszowi. Nauczył go, jak radzić sobie w tym post nuklearnym świecie.
Jak ładować broń, jak z niej strzelać, jak obezwładniać, szukać tropów,
wyciągać informację od świadków. Ta dwójka bardzo zżyła się ze sobą.
Byli nierozłączni i podwójnie skuteczni. Dziś przypadał kolejny dzień ich
współpracy. Spotkali się w barze. Lukas jak zwykle specjalnie postawił
butelkę z niewielką zawartością piwa na krańcu stołu, zaraz obok chwiejącego
się pijaczka. Podpity jegomość gramoląc się do wyjścia zrzucił butelkę
ze stołu i rozbił ją w drobny mak. Lukas "oskarowo" zagrał rozwścieczonego
gościa, a pijaczek oczywiście dał się naciągnąć na odkupienie piwa.
- Stary numer z piwem? - zapytał Jarod.
- Może i stary... - powiedział Lukas pociągając z butelki - ... ale wciąż
skuteczny.
- Jak większość twoich życiowych sposobów. Co mamy dzisiaj do roboty?
- Banda jakiegoś cwela o ksywce "Scarface" wymusza haracz od karawan.
Jak tak
dalej pójdzie, to żadna już tutaj nie zawita i będzie problem z towarem i
zapasami.
- Następny przestępczy geniusz... - rzucił z ironią Jarod - Bierzemy żywcem
czy od
razu rozwalamy towarzystwo?
- Szeryf i burmistrz ubzdurali sobie, że mamy szanować każde życie, więc będzie
trzeba całą bandę aresztować.
- A szeryf kiedykolwiek kogoś aresztował?
- Nie przypominam sobie, żeby on kiedykolwiek wylazł zza biurka.
- Ha ha ha, to ja tym bardziej sobie nie przypomnę. Dobra, czas zepsuć komuś
dzień...
- Oj tak... - odpowiedział Lukas szybko dopijając piwo.
Mężczyźni udali się w rejon, gdzie rzekomo było najwięcej napadów. Oczywiście
natknęli się tam na bandę Scarface'a, która okazała się zbyt mało
inteligentna, żeby zmieniać obszar działań. Oprócz samego szefa banda liczyła
jeszcze dziewięciu ludzi. Cała ta wataha siedziała w jaskini i czekała na
przejeżdżające karawany. Plan prosty, jak konstrukcja cepa. Banda otoczyła
dwóch stróżów prawa. Lukas postanowił wygłosić gadkę, której wymagał
szeryf:
- Jesteście aresztowani za napady na karawany! Poddajcie się, albo będziemy
musieli was zastrzelić!
Dziesięciu mężczyzn zaczęło się śmiać. Boss gangu krzyknął:
- Aleście odważni! Może spróbujecie nas otoczyć?! No, ale dość wygłupów...
pora
wysłać szeryfowi wiadomość! W dwóch drewnianych kopertach. Ognia chłopaki!
- Cóż... jak nie to nie - powiedział Lukas i położył jednego z napastników
celnym
strzałem ze swojego Magnuma 44. Tymczasem Jarod uderzył łokciem w nos innego
zbira jednocześnie strzelając do innego. A że Desert Eagle też nie pistolet
na wodę, bandzior skonał w konwulsjach.
- Rozproszyć się! Wycofać do jaskiń! - ryknął Scarface. Jego podwładni
posłusznie
rzucili się w kierunku jaskiń, dwóch z nich już nie dobiegło... Stróże
prawa zatrzymali się przed mroczną pieczarą.
- Włazimy? - zapytał Jarod.
- Nie mamy wielkiego wyboru - odpowiedział Lukas - Jak ich teraz zgubimy to po
ptokach.
- Ale to ich teren - stwierdził Jarod - To może być pułapka...
- To jest pułapka... ale taki zawód.
Mężczyźni ruszyli ostrożnie do wnętrza jaskini. W tych ciemnościach nie było
nic widać na metr. Jaskinia rozwidlała się, więc Lukas i Jarod rozdzielili
się. Niedługo potem Jarod natrafił na kilku gangsterów. Rozpoczęła się
strzelanina. Jedynie błyski z luf pistoletów rozświetlały ciemności. Lukas
postanowił wrócić się i pomóc przyjacielowi. Nagle zaskoczył go Scarface.
Schowany za dużym głazem boss przy pomocy starej deski przewrócił mężczyznę
i zabrał mu broń. W tym samym momencie w grocie pojawił się Jarod, który
strzelił kilka razy w kierunku Scarface'a. Kule uderzały w skalny strop sporo
nad głową przestępcy, gdyż stróż prawa nie mógł ryzykować postrzelenia
kolegi w tak niekorzystnych warunkach i specjalnie atakował niecelnie. Bandzior
stojący nad Lukasem nie miał takich problemów. Strzelił więc w klatkę
piersiową Murzyna, rzucił rozładowaną broń i uciekł. Jarod przerwał pościg
za bandytami i zaczął taszczyć na plecach rannego Lukasa. Niestety, mężczyzna
stracił zbyt dużo krwi i zmarł w miejskim szpitalu. Jarod nie mógł uwierzyć
w to, co się stało. To było nie do przyjęcia, żeby jego partnera od teraz,
tak po prostu, nie było. Gdy nad ranem Jarod otrząsnął się z szoku jego
umysł opanowała jedna myśl - dorwać Scarface'a o dopilnować, żeby słono
zapłacił...
***
- Przedstawiam ci twojego nowego partnera. To mój bratanek, Timothy.
Jarod spojrzał badawczo na chłopaka, który sprawiał wrażenie strasznego
ciamajdy. Potem jego wzrok powędrował na szeryfa.
- Chyba sobie żartujesz?
Szeryf zmarszczył czoło i odpowiedział:
- Nie bardzo. Zaczynacie wspólną pracę od zaraz. I bądź bardziej wyrozumiały,
jak
zaczynałeś pracę z Lukasem byłeś niewiele starszy.
- Ale Lukas miał więcej cierpliwości do młodszych.
- Nie dyskutuj. Chyba masz coś do zrobienia.
Oczy Jaroda zapłonęły ogniem. Wiedział, że szeryf ma na myśli Scarface'a.
Żółtodziób u boku nie ułatwi schwytania zabójcy Lukasa. Jarod pamiętał
wszystkie przytyki szefa. "Kiedyś... kiedyś... niech to" - pomyślał.
Odwrócił się na pięcie i nerwowo rzucił:
- Idziemy.
Timothy niemrawo ruszył za swoim partnerem. Już na zewnątrz budynku Jarod
pchnął chłopaka na ścianę i przez zaciśnięte zęby wycedził:
- Teraz słuchaj uważnie, gnojku! Mam do załatwienia ważną sprawę. To moje
osobiste porachunki, więc lepiej by było żebyś przez jakiś czas przestał
za mną łazić, jasne?
Timothy na początku słuchał słów mężczyzny z przerażeniem, potem spojrzał
na Jaroda pogardliwie i powiedział:
- Nic z tego. Mój stryjek obiecał mi to stanowisko. Jeżeli jeszcze raz będziesz
się
nade mną pastwił poskarżę się mu i wylecisz na zbity pysk! Nie tylko z
pracy, ale i w ogóle z miasta, więc lepiej uważaj!
Jarod z trudem powstrzymał się od walnięcia chłopaka w szczękę. Potem
nieco się uspokoił. To była sytuacja bez wyjścia. Chłopak był synem
burmistrza, a ten z kolei bratem szeryfa. Razem mieli wystarczająco duże wpływy,
by poważnie uprzykrzyć komuś życie. A teraz, kiedy zastępca szeryfa szukał
zabójcy Lukasa, nie były potrzebne jeszcze dodatkowe trudności.
- Zapamiętaj jedno - robisz tylko to, co ja ci powiem. Zrozumiałeś, zasrańcu?
- Uważaj, do kogo mówisz - warknął chłopak - Na razie umowa stoi.
Dwaj stróże prawa pomaszerowali w kierunku baru.
****
Po niedługim czasie Jarod wpadł na ślad Scarface'a. Niestety, Timothy
dalej ciągnął się za nim niczym cień. To poważnie utrudniało akcję, którą
zastępca szeryfa zaplanował sobie na dzisiejszą noc.
Zaraz, jak tylko zaszło słońce Jarod i Timothy udali się daleko za miasto,
do ruin. Tam, w rozpadającym się dwupiętrowym budynku, miał siedzibę gang
Scarface'a. Mężczyźni po cichu wspięli się na pobliskie drzewo. Jarod zaczął
szukać czegoś w swoim plecaku i szeptem powiedział do swojego partnera:
- Siedź cicho. Jest ciemno, za mało widać, ale można temu zaradzić.
Timothy chciał zaszpanować przed swoim przełożonym. Przypomniało mu się,
że ma pewien przedmiot w torbie. Teraz zaczął go gorączkowo szukać.
Tymczasem Jarod założył na głowę noktowizor. Cenny i przydatny sprzęt.
Najprawdopodobniej jedyny sprawny w najbliższej okolicy. Mężczyzna wyregulował
ostrość. Gogle doskonale skupiały resztki światła sprawiając, że Jarod
widział jak w dzień. Nagle Timothy krzyknął:
- Mam! - i przekręcił końcówkę niewielkiego, podłużnego przedmiotu. Flara
rozbłysnęła gwałtownie rozświetlając okolicę. Jasność wdarła się do
oczu Jaroda, oślepiony mężczyzna zachwiał się i spadł z drzewa. W ułamku
sekundy pojawili się ludzie Scarface'a. Timothy ze strachu popuścił w portki.
Tymczasem ślepy Jarod wyjął zza paska tubkę szybkoschnącego kleju i
wstrzyknął jej zawartość do swojego Desert Eagle'a. Broń została mu
natychmiast odebrana. Intruzom związano ręce, zaprowadzono na drugie piętro
kryjówki i zostawiono na pastwę Scarface'a.
- Proszę, proszę - powiedział boss gangu - Jarod i jego nieletni towarzysz.
Skończysz tak jak twój kumpel, ten czarnuch Lukas!
Jarodowi wracał wzrok, choć obraz był jeszcze nieco zamazany. Postanowił
kontynuować wykonanie swojego misternego planu.
- Pewnie mnie też zabijesz z mojej własnej broni, tak jak jego, żałosny
sukinsynu?!
- Genialny pomysł - krzyknął wyraźnie ożywiony Scarface - Do widzenia,
panie
Jarod...
Gangster pociągnął za spust. Broń rozerwało, razem z ręką mężczyzny i
połową jego twarzy. Zbiry na dole śmiali się głośno. Ktoś krzyknął, że
szef pewnie rozwalił pierwszego jeńca.
- Niespodzianka frajerze... - powiedział Jarod rozcinając sobie więzy
podniesionym
ze stołu nożem.
- To było ekstra - powiedział Timothy - Teraz szybko, uwolnij mnie!
Jarod odwrócił się gwałtownie uderzając chłopaka w głowę z całej siły.
Timothy upadł na ziemię ogłuszony. Mężczyzna nabił dwa karabiny maszynowe
i odbezpieczył je.
- Czas na mały show... - powiedział do siebie.
Jarod kucnął i przez szparę w podłodze przyjrzał się, gdzie na niższym piętrze
łażą strażnicy. Zauważył trzech na środku pokoju siedzących na kanapie i
dwóch stojących przy drzwiach. Mężczyzna posłał w kierunku kanapy cały
magazynek. Kule z łatwością przebiły się przez cienką, drewnianą podłogę
i utkwiły w ciałach zaskoczonych gangsterów. Zanim ich koledzy przy drzwiach
zorientowali się, co się stało, Jarod zeskoczył na kanapę przez dziurę w
podłodze i serią z drugiego automatu skosił ostatnich dwóch bandytów.
Jeszcze tej samej nocy Jarod wraz z Timothym wrócili do miasta. Chłopak od
razu pobiegł na skargę do stryja. Gdy Jarod wszedł do gabinetu szeryfa Dick'a,
ten przywitał go słowami:
- Zaraz się będziesz gęsto tłumaczył!
Mężczyzna podszedł do biurka swojego zwierzchnika i spokojnie zapytał:
- O co chodzi?
- O co chodzi? Ja ci zaraz powiem o co, kur*a, chodzi!!! - wrzeszczał szeryf -
Zabrałeś dzieciaka na niebezpieczną misję, przez ciebie omal nie zginął, a
jak już ci się cudem udało uwolnić uderzyłeś go tak mocno, że stracił
przytomność. O to, kur*a, chodzi!!!
- Zamierzasz coś z tym zrobić? - zapytał wciąż spokojny Jarod.
- Ooooo... pewnie! - odparł szeryf - Zastanawiam się poważnie nad odebraniem
ci
odznaki.
Po tych słowach mężczyzna zaczął nerwowo machać ręką przed twarzą
Jaroda, którego nerwy właśnie puściły. Szybko złapał za rękę swojego
zwierzchnika i wykręcił ją. Jednocześnie drugą ręką chwycił za jego głowę
i z impetem uderzył nią o biurko.
- Teraz ty mnie posłuchaj! Mam już ciebie dosyć! Ciebie i twojej porąbanej
rodzinki,
która nie wiem czemu trzęsie całym tym miastem! Ostatni raz wydałeś mi
polecenie... I nie fatyguj się z odbieraniem mi odznaki - powiedział Jarod
wbijając metalowa gwiazdę w biurko tuż obok głowy szeryfa - Sam odchodzę.
Wygląda na to, że teraz ty będziesz musiał ruszyć tą swoją spasioną dupę
zza biurka i zająć się pilnowaniem prawa....
- Jesteś skończony Jarod - syknął obezwładniony szeryf - Jesteś spalony w
tym
mieście!
- Nie łudź się, opuszczam tą dziurę. Radźcie sobie beze mnie - odparł
Jarod,
poczym zwolnił uścisk i ruszył w kierunku drzwi wyjściowych. Jego niedawny
zwierzchnik właśnie masował sobie obolałą rękę. Były zastępca szeryfa
zatrzymał się na chwilę, odwrócił się i powiedział:
- Teraz już wiem, dlaczego masz na nazwisko "DICK" - po czym wyszedł
z
gabinetu.
Udał się do swojego lokum, skąd zabrał wszystkie rzeczy osobiste i ruszył
by wędrować na południowy zachód.