- Tak... Trzeba to zrobić - ledwo widoczny w blasku ogniska siwy człowiek
pokiwał głową. - Inaczej będziemy zgubieni.
Wśród zebranych zapadła złowroga cisza.
- Spróbujemy jeszcze negocjacji - odezwał się ponownie starzec. - Ale
najprawdopodobniej zawiodą. Wtedy nie będziemy mieli wyboru.
* * *
- Wchodzisz sam - warknął stojący przed drzwiami do budynku strażnik.
- Tak, tak, oczywiście - odpowiedziała zakapturzona postać i gestem rozkazała
swoim wojownikom pozostać na zewnątrz, po czym zrobiła dwa kroki w kierunku
wejścia. Nagle strażnik wycelował w niego karabin i ryknał:
- Ani krokuuu!!! Co to jest?! Pod płaszczem! Nie udawaj idioty, coś błysnęło,
jak się odwracałeś!! Ręce do góry i ani drgniiij!! Mike, osłaniaj mnie,
sprawdzę co to!
Drugi strażnik, ciemnowłosy Mike, jakby od niechcenia podniósł swoją broń
i skierował ją w kierunku starszego człowieka.
- Okej, Malcolm, zobacz co to.
- Nie ruszaj się! Co tam masz, he? - Malcolm sięgnął ręką po metaliczny
przedmiot. - A niech mnie! - krzyknął i podniósł go na wysokość oczu -
Miecz!
- Czekaj, przeszukam go - mruknął Mike. - Jest czysty - powiedział po chwili.
- Napatrzyłeś się już? - spytał lodowato siwy starzec, kierując swoje
przenikliwe oczy na Malcolma, po czym powoli złapał za rękojeść i silnym,
gwałtownym szarpnięciem wyrwał swoją broń z ręki strażnika i przypiął ją
do pasa - Mogę już wejść?
Zaskoczony krzepą staruszka strażnik chwilę zastanawiał się jak zareagować.
- Z tym nie wejdziesz - powiedział twardo po kilku sekundach. - To jest broń,
a doskonale wiesz, że masz wejść sam i bez żadnego uzbrojenia.
- To nie jest broń - odpowiedział starzec - To symbol władzy w moim
plemieniu, w mojej wiosce. Bez tego nie mogę uważać się za wodza Czerwonych
Skał.
- Idiotyczne zabobony - mruknął pod nosem w odpowiedzi strażnik - No to masz
problem... - zaczął, jednak przewał mu Mike:
- Odpuść, Malcolm. Podobno ci się spieszyło, a jak się będziemy tak z każdym
użerać to do jutra nie skończymy - Zresztą, to tylko miecz, a tam w środku
oprócz skrybów jest dwóch uzbrojonych paladynów...
- Hmmm... No dobra - odpowiedział pierwszy strażnik, przepuszczając starca do
wnętrza budynku - Ale jak będą kłopoty, to idzie na ciebie!
* * *
Mike westchnął. Starzec wszedł do budynku już ponad pół godziny temu i
od tej pory nie dał znaku życia, a na horyzoncie majaczyły sylwetki
"delegacji" z kilkunastu innych okoliczynch wiosek, do których
Bractwo wysłało wiadomość o "konieczności podjęcia współpracy w
celu ochrony przed bandytami". Ciemnowłosy żołnierz miał pewne wątpliwości
co do słuszności działań Bractwa - podobno w okolicy od ponad pięćdziesięciu
lat nie widziano ani jednego bandyty, tubylcze plemiona są praktycznie
samowystarczalne, a teraz będą zmuszone do wymiany żywności i, co ważniejsze,
młodzieży, w zamian za nikomu niepotrzebną ochronę...
Rozmyślania przerwał mu pełny gniewu ryk Malcolma, który stracił już
resztki cierpliwości.
- K***aaaaaa!!! Czy to musi tyle, k***a, trwać?
- Uspokój się, Mal. Nic na to nie poradzisz.
- K***a, ale mnie to k***a wk****a! K***a! - najwyraźniej towarzysz Mike'a nie
grzeszył szerokim zasobem brzydkich wyrazów - K***aaa! Jak się k***a nie pośpieszą
to k***a w życiu nie zdążę na imprezę u Pauli! K***a-k***a-k***aaa!
Mike przestał słuchać wywodów Malcolma, zamiast tego wsłuchał się w
dochodzące z budynku odgłosy - ąż do teraz nie był w stanie niczego usłyszeć
- aż dotąd nikt wewnątrz budynku nie krzyczał tak głośno:
- Nigdy! - Mike rozpoznał głos starca. - Za kogo wy się uważacie?! Nie jesteście
nam potrzebni! Nie macie prawa-
- Prawo nie ma tu nic do rzeczy! - ktoś przekrzykiwał staruszka. - Postawmy
sprawę jasno: albo dacie nam to, czego żądamy, i otrzymacie w zamian od nas
ochronę, albo sami weźmiemy to, czego chcemy!
Mike zazgrzytał zębami. Czegoś takiego się obawiał - jawnej groźby.
Spojrzał z ukosa na przybyłych wraz ze starcem wojowników - oni także to usłyszeli,
i teraz nerwowo przebierali rękami po swoim uzbrojeniu, wyraźnie dając do
zrozumienia, że są gotowi na wszystko.
- ...k**a, dziadku, wyjdźże już! K***a, tracę już k***a cierpliwość,
k***a...
Głosy wewnątrz budynku ucichły. Wódz wioski zapewne zgodził się na warunki
"zaproponowane" mu przez Bractwo - co innego mógł zrobić?
Nagle drzwi, przed którymi stali strażnicy otworzyły się gwałtownie,
przerywając dość monotonny potok przekleństw Malcolma. Wódz wioski, z naciągniętym
na opuszczoną głowę kapturem, szybkim krokiem podszedł do swoich wojowników.
Powiedział do nich kilka słow, zbyt cicho jednak, aby którykolwiek ze strażników
mógł coś zrozumieć.
Słysząc słowa starca tubylczy wojownicy również z przygnębieniem spuścili
głowy, i wraz ze swoim wodzem ruszyli w kerunku bramy wyjścowej miasteczka.
Mike szczerze współczuł "dzikusom", którzy wedle jego opinii często
byli bardziej cywilizowani od władz Bractwa.
Wtem jego uwagę przykuł jeden drobny szczegół - spod płaszcza wodza
wystawała końcówka "symbolu władzy", ale i tak nie byłoby to nic
ważnego, gdyby nie jeden detal.
Na samum koniuszku miecza znajdowała się mała kropla krwi. A obok jeszcze
jedna. I jeszcze...
Z symbolu władzy kapała świeża krew.
Mike stał sparaliżowany. Myśli z szybkością błyskawic pojawiały się w
jego głowie - z jednej strony czuł ogromny gniew i chęć zemsty za ludzi
najprawdopodobniej zabitych w budynku, ale jednocześnie był zafascynowany
faktem, że jeden (w dodatku stary!) człowiek, mający przy sobie tylko miecz,
"poradził" sobie z uzbrojonymi i opancerzonymi żołnierzami, i to
tak dobrze, że nie zdążyli nawet krzyknąć czy strzelić... A w dodatku czuł,
że na miejscu starca postąpiłby dokładnie tak samo... Ale przecierz on zabił
ludzi...
- Ej, Mike, co się tak gapisz? - zawołał Malcolm i podążył za wzrokiem
kolegi.
- Oż kur!...- zaczął, podnosząć karabin, ale zanim zdążył dokończyć, włócznia
ciśnięta przez jednego z wojowników trafiła go prosto w gardło. W przedśmiertnym
skurczu zdołał jeszcze nacisnąć spust, raniąc kilku napastników.
Mike ciągle stał w bezruchu. Powinien natychmiast odskoczyć w losowo wybranym
kierunku i odpowiedzieć ogniem, ale nie był w stanie zrobić czegokolwiek, tak
był zszokowany i jednocześnie zafascynowany odwagą i desperacją "dzikusów".
Nie zareagował, gdy wódz Czerwonych Skał podbiegł do niego i zamachnął się
mieczem - tylko wpatrywał się w oczy starca.
Ostatnią rzeczą, jaka dotarła do jego świadomości, był widok mknącej w
kierunku jego czoła klingi miecza... i to, że na moment przed uderzeniem wódz
nagle obrócił "symbol władzy" o dziewięćdziesiąt stopni wokól własnej
osi.
Potem była już tylko ciemność.
* * *
Obudził się. Leżał na jakimś twardym podłożu, z czymś przypominającym
bandaż na oczach - zsunął się z rany na czole. Mike ostrożnie dotknął głowy
- wyczuł olbrzymi guz, który palił jak żywy ogień. No ale przynajmniej nie
krwawił.
Wstał gwałtownie, zrzucając z oczu szmatę. Nie miał pojęcia, gdzie się może
znajdować, a wyobraźnia podsuwała mu naprawdę nieciekawe wizje, więc
postanowił się dokładnie rozejrzeć po (jak miał nadzieję) szpitalu.
Wtem przed oczami pojawiło mu się mnóstwo czarnych plam, a zmysł równowagi
dostał szału, w rezultacie powodując dość spektakularny upadek żołnierza.
Po kilku chwilach Mike znów mógł jako-tako myśleć, i uświadomił sobie, że
chyba naprawdę dużo czasu musiał spędzić w pozycji horyzontalnej, skoro nagłe
wstanie tak się skończyło.
A zresztą, co za idiota staje na baczność natychmiast po przebudzeniu, jeśli
ostatnią rzeczą, jaką pamięta, jest pędzący mu na spotkanie miecz?!
Mike zaklnął, westchnął, zaklnął i ostrożnie wdrapał się na pryczę.
Pobierznie rozejrzał się i już wiedział, gdzie jest. Widział już to
miejsce kilka razy, ale zawsze... z innej perspektywy.
Więzienie Bractwa Stali.
* * *
Prowadzony przez strażników w kierunku prowizorycznego sądu Mike czuł się
już zupełnie dobrze. Fizycznie. Bo jeśli chodzi o stan psychiczny, to naprawdę
nie było z nim najlepiej. Chociaż w pewien sposób cieszył się, że wreszcie
dowie się o co tak właściwie chodzi i, co ważniejsze, co z nim zrobią - bo
skończy się to okropne czekanie.
Ktoś kiedyś powiedział, że w polowaniu na króliczka najwięcej satysfakcji
daje nie moment złapania go, ale sama pogoń. Cóż, w oczekiwaniu na wyrok
najstraszniejsze nie było widmo samego wyroku, tylko oczekiwanie na jego
zapadnięcie.
Samopoczucia nie poprawił mu fakt, że współwięzień, wepchnięty do jego
celi kilka godzin po tym, jak Mike się przebudził, okazał się być rannym
wojownikiem ze straży wodza Czerwonych Skał - pomimo tego, że facet
opowiedział mu o planowanym ataku tubylców na całe opanowane przez Bractwo
miasto. "Z zaskoczenia to mają jeszcze jakieś szanse, ale w otwartej
walce Bractwo ich posieka" - pomyślał wtedy. I co z tego, że uważają
go za "potencjalnego sojusznika", skoro i tak nie mają szans na zwycięstwo?
W każdym razie nie nudził się tak bardzo, oczekując na dalszy rozwój
wydarzeń. Niestety po kilku kolejnych godzinach Ta'man (jak nazywał się
wojownik) został wyprowadzony z celi i tyle go Mike widział.
Prowadzący żołnierza strażnicy otworzyli drzwi do jakiegoś dużego
budynku i wepchnęli go do środka, po czym weszli za nim.
- Ciekawe, co z tego będzie - westchnął.
* * *
Gdyby wzrok mógł zabijać, to po Ta'manie nie zostałaby nawet kupka popiołu.
Jedynym trwałym śladem jego egzystencji byłby krótki wpis w rubryce "Kills"
PipBoya (co dziwne, Mike ciągle miał urządzenie przy sobie). Niestety, Mike
wzrokiem zabijać nie potrafił, ale za to w wielce barwny sposób mógł wyrazić,
co teraz czuje.
- Dobrze, więc, jak już mówiłem - odezwał się "sędzia" - dzięki
rozmowie nagranej przez świadka Ta'mana wina obecnego tu Rycerza Mike'a jest
oczywista. Umyślna pomoc w organzacji zamachu na oficerów Bractwa i
buntownicze poglądy. Z uwagi na dotychczasowy niemal nienaganny przebieg służby
oskarżonego, zignorujemy wielokrotną obrazę sądu oraz jego opinie na temat
osób tu obecnych, - po twarzach kilku oficerów przebiegł nikły uśmiech,
strażnicy parsknęli śmiechem. Prowadzący rozprawę nie zwrócił na to
uwagi.
- ...A ponadto złagodzimy karę. Nie godzi się przecież, aby zasłużony
Rycerz umierał ukrzyżowany, niezależnie od tego, co zrobił, nawet, jeśli to
zdrada - serce Mike'a zabiło żywiej, aby jednak po chwili niemal zupełnie się
zatrzymać. - Wyrok: śmierć przez rozstrzelanie.
Mike usiłował krzyknąć, ale celny cios kolbą karabinu skutecznie odebrał
mu ochotę do protestów, przy okazji powodując lekkie krwawienie.
"Sędzia" i oficerowie powoli zbierali się do wyjścia. Dowcipkując,
klnąc i wydając rozkazy powoli wstali i ruszyli w kierunku wyjścia.
- A wy na co czekacie? - zdziwił się prowadzący "rozprawę", patrząc
na pilnujących Mike'a strażników - Wyrok wykonać natychmiast!
* * *
Strażnicy nie śpieszyli się z zabiciem Mike'a. Dopiero zaczynali
"karierę" w Bractwie, i nie byli w stanie sobie wyobrazić niczego
bardziej poprawiającego nastrój od spuszczenia tęgiego łupnia jednemu z
weteranów. Zwłaszcza, jeśli ów "weteran" był związany.
* * *
Ta'man historyjkę o planowanym ataku wymyślił jako argument mający skłonić
Mike'a do rozmowy. Nikt nie spodziewał się, że wódz Czerwonych Skał
rzeczywiście zaatakuje placówkę Bractwa, a w dodatku skrzyknie kilka innych
plemion do pomocy. Nikt nie sądził, żeby byli oni realnym zagrożeniem dla dużej
grupy doświadczonych (w większości) żołnierzy - nikt nie wiedział, że ich
uzbrojenie nie ogranicza się do dzid i mieczy.
A już na pewno nikt nie spodziewał się, że ofensywa "dzikusów"
rozpocznie się od zdobycia budynku sądu.
* * *
- Co teraz zrobisz? - spytał starzec, piekąc w ognisku samodzielnie
upolowaną iguanę.
- Nie wiem. Na pewno nie wrócę do nich - odpowiedział ciemnowłosy mężczyzna.
- Na pewno nie chcesz zostać z nami? Przydałby nam się ktoś taki, jak ty.
- Nie. Nie dla mnie takie życie, w bezruchu... Pójdę w kierunku miast,
poszukam jakiejś pracy...
Starzec uśmiechnął się, wiedząc jak będzie wyglądała ta
"praca"
- Nie boisz się, że Bractwo będzie cię szukać? "Wolnych strzelców"
nie lubią zbytnio, a dezertrów to w ogóle...
- To akurat nie jest problemem - Mike założył ręce na kark. - Dla nich
jestem martwy.
- Jak to...
- Zanim zaatakowaliście, oni już wysłali raport do dowództwa, w którym
opisali "wypadek podczas negocjacji" i egzekucję zdrajcy. Podpatrzyłem,
jak "sędzia" to podpisywał.
- Niezłe masz oko - wódz poklepał żołnierza po plecach. - Czyli teraz masz
komfortową sytuację do rozpoczęcia nowego życia. Zwłaszcza, że, jak mówiłeś,
mało kto cię znał.
- Tak... A co będzie z wami? Bractwo będzie się mścić.
- Nie przejmuj się. Teraz, gdy zjednoczyliśmy siły, będą się musieli liczyć
z naszym zdaniem. Myślę, że dojdziemy do jakiegoś porozumienia.
"Godny pochwały optymizm" - westchnął w duchu Mike.
- Zanim odejdziesz - starzec odwrócił się plecami do ogniska i zaczął czegoś
szukać. - Chcę cię przeprosić za to, że dwa razy pozbawiłem cię przytomności...
Zwłaszcza za ten drugi raz, ale zrozum, nie mogliśmy ryzykować, że nagle
zmienisz poglądy i...
- Dobra, nie ma sprawy - odparł Mike, nieświadomie dotykając ręką obydwu
guzów na głowie.
- I jeszcze jedno. Nie ma już Czerwonych Skał, jest Wielkie Plemię. Tak więc
to nie będzie mi już potrzebne - z tymi słowami wręczył ciemnowłosemu podłużne
zawiniątko. - Nie próbuj odmawiać, postanowiłem to wraz z innymi Starszymi.
- Dobrze - odparł Mike. - I żegnaj, wodzu.
* * *
Miecz był niesamowity. Wydawał się strasznie ciężki, ale tak idealnie leżał
w ręce, że prawie nie czuło się jego wagi. Poza tym doskonale nadawał się
do walki... No i ten efekt psychologiczny...
Miał nawet dedykację:
"Wyrąb sobie tym symbolem nową drogę życia"