< NAUKA I TECHNIKA | << SURVIVAL / TECHNIKI PRZETRWANIA
Zima w ROI

Ilustracja do artykułu 'Zima w ROI'

W związku z ostatnimi wydarzeniami w Irlandii, postanowiłem przybliżyć Wam nieco sytuację Dublina na przełomie lutego/marca 2018 roku.

W Polsce opady śniegu w zimie nie dziwią nikogo. Pierwsze zazwyczaj zaskakują drogowców, ale ludzie mają "narzędzia" do radzenia sobie z opadami. Co prawda pamiętam dobrze autobusy ześlizgujące się w dół ulicy Dolnej 3-go Maja w Lublinie, oraz kierowców osobówek panicznie starających się zejść z drogi wielkiemu "przegubowcowi". Zdarzają się również przypadki powalonych drzew, które powodują braki w dostawie prądu do dzielnic lub wiosek, przypadki złamań kończyn po przewróceniu się na lodzie, sople zabijające przechodniów, czy też beczkowozy zaopatrujące osiedle w wodę w przypadku uszkodzenia rur wodociągowych (rozsadzonych przez lód). Ogólnie - Polska i kraje ościenne jakoś sobie radzą z zimą w klimacie kontynentalnym.

Ilustracja do artykułu 'Zima w ROI'

W Irlandii jest zupełnie inaczej - klimat wyspy jest dla osoby, która ją odwiedza, prawdziwą zagadką. Mieszkam w Irlandii ponad dekadę i zdążyłem przyzwyczaić się do tej specyficznej pogody, zmieniającej się niekiedy co pół godziny. Deszcze, tęcze, opady po jednej stronie osiedla gdy słońce oświetla drugą. Tutaj rozpoznajemy na której zmianie pracują ludzie obserwując, jak są ubrani. Różnice mogą być olbrzymie - ranne ptaszki noszą płaszcze i dżinsy, osoby widziane w komunikacji miejskiej koło południa tego samego dnia noszą szorty, na nogach mają klapki albo sandały. Nie ma tu pogody ekstremalnej - w ciągu roku temperatura rzadko kiedy spada poniżej zera, w lecie 24 stopnie to już "upał". Jest oczywiście różnica pomiędzy temperatura na termometrze, a odczuwalną (w tym momencie mam +3 na termometrze, -2 odczuwalnej). W Irlandii główne czynniki to wiatr oraz wilgoć (w chwili pisania tego tekstu 90%, rzadko kiedy spada poniżej 60%). Wilgoć działa tutaj jak przewodnik, dlatego też letnie upały powodują, że człowiek czuje się jak duszony na patelni, a ubrania dosłownie przyklejają się do ciała jak gdyby potraktowano je parą. Z kolei w zimie mróz, o ile występuje, "przechodzi" przez najgrubsze kurtki (poza "narciarskimi"). Burz w Irlandii praktycznie nie ma - w ciągu tylu lat spędzonych tutaj widziałem może ze trzy, które trwały po 2-3 minuty. Jeżeli chodzi o śnieg to w zimie, w nocy lub rano czasem troszkę sypnie, ale płatki topią się w kontakcie z podłożem. Kto wstaje nieco później nawet nie będzie wiedział, że padał śnieg. Lepienie bałwana? Sanki? Są dla tutejszych dzieci jak Mikołaj - świąteczna legenda.

Pamiętam dwa przypadki, kiedy sytuacja wyglądała inaczej - na pewno zima w 2010, oraz Sylwester rok lub dwa wcześniej. To właśnie po paraliżu sprzed ośmiu lat rząd postanowił przygotować się na kolejne "białe szaleństwo". Jeżeli zaś chodzi o Irlandzkie domy, to zazwyczaj tworzy je drewniany szkielet, do którego przykręca się płyty gipsowe. Taki dom, o ile pustej przestrzeni między płytami nie wypełni się pianką, nie zapewnia też szczególnej ochrony przez zimnem. Nie ma tu czegoś takiego jak "centralne ogrzewanie" ponieważ dom grzeje się samemu: olejem opałowym (niemile wspominam), grzejnikami rzekomo zbierającymi ciepło w ciągu dnia by uwolnić je później (totalna porażka), czy też piecykiem gazowym. Zapomnijcie o zimowych oponach, łopatę do odśnieżania czy sól w pojemniku mają tylko osoby o zapędach prepperskich 😉 Wszystko to, na co dzień jest po prostu niepotrzebne. A nawet ze sprzętem - w warunkach zimowych - po prostu trzeba umieć jeździć. Tej wiedzy bardzo tu brakuje.


Ilustracja do artykułu 'Zima w ROI'

W tym roku media ostrzegały przed "Bestią ze Wschodu" - mroźnym frontem z Syberii, który na wyspach miał się spotkać z huraganem Emma. W środę 28-go lutego jeszcze byłem w pracy. Śnieg padał co 20-30 minut, ale nie było jeszcze problemu. Większość ludzi pracowała jak co dzień, auta duże i małe rozjeżdżały biały opad, który nie zdołał na dłużej przykryć asfaltu. Szkoły, rozporządzeniem rządu, miały pozostać zamknięte do piątku. Problemy zaczęły się w połowie dnia, gdy śniegu nadal przybywało. Ze sklepów zaczęły znikać artykuły pierwszej potrzeby - w przypadku Irlandii to mleko i chleb tostowy (akurat my z żoną sami pieczemy sobie chleb, a mleka używamy mało i był zapas, więc nawet nie widzieliśmy szaleństwa w sklepach). Autobusy zaczęły jeździć rzadziej, omijać przy tym niektóre przystanki bądź też całe osiedla i "biznes parki". O 15 byłem już w autobusie do domu (do biura w centrum Dublina i tak dotarło 30-50% ludzi w zależności od wydziału). Autobus nawet nie wjeżdżał w moje osiedle - kierowca wypuścił nas na jednym z rond. Pługi oczyszczały drogi jak mogły i posypywały je piaskiem, ale przestały się wyrabiać (poza tym jeździły przede wszystkim po głównych drogach).

W czwartek i piątek komunikacja miejska nie działała wcale. Premier ogłosił czerwony alarm między 1 marca o 16:00 i drugim marca o 13:00. Oznacza to, że żadna osoba nie powinna znajdować się poza domem (bądź pracą) w tych konkretnych godzinach, kiedy uderzy Emma. Nasz piecyk bardzo często się włączał, sypało śniegiem który z powodu temperatur poniżej zera nie topniał, natomiast huragan pogorszył i tak nie najlepszą widoczność, tworząc ze śniegu imponujących rozmiarów wydmy. Moja żona, która poszła do pracy w czwartek, musiała nocować w przyszpitalnej kaplicy. Nawet parkowi strażnicy nie mogli się przedostać przez zwały śniegu. Nie można było odróżnić chodnika od pasa zieleni albo od szosy. Jedna wielka biała równina. Po zdjęciach znajomych i tak było widać, że ludzie z wielkich miast mają więcej szczęścia - na wioskach spadło kilkadziesiąt centymetrów śniegu i tak już zostało. Stowarzyszenie Mieszkańców działające na moim osiedlu wspomniało o ambulansie, który utknął w zaspach.


Ilustracja do artykułu 'Zima w ROI'

I tu dochodzimy do sedna mojego wpisu - sytuacja z bardzo złej stała się dramatyczna. Straż, pogotowie oraz policja przestały być w stanie sprostać nawałowi pracy. Wielu pracowników nie dotarło do pracy (wliczając kierowców pługów), dojechanie do poszkodowanych okazało się trudne. Sytuacja była ekstremalna, a to jak zwykle powoduje w ludziach zmiany - ujawniają się ich najlepsze i najgorsze cechy. Potrzeba było jedynie 2 i pół dnia.

Dzięki socjal mediom mogłem zobaczyć zdjęcia oraz filmy z innych rejonów Dublina i Irlandii. Na własne oczy widziałem tylko to, co się działo na moim osiedlu (plus relacja żony, która z duszą na ramieniu wróciła do domu autem w piątek późnym popołudniem).


Ilustracja do artykułu 'Zima w ROI'

Podam Wam teraz kilka przykładów.

1) Na osiedlach ludzie rzadko kiedy się znają. A mimo to wielu pomagało nieznajomym wypychając ich ze śnieżnych kolein chociażby (tyczy się to również ambulansów czy straży pożarnej). Ludzie wymieniali się informacjami, sprawdzali czy lokalni seniorzy nie potrzebują pomocy. Pożyczali sobie łopaty albo po prostu razem odkopywali auta uwięzione w białych wydmach.
2) Ci, którym udało się wyjechać z pracy, podwozili swoich kolegów.
3) Pracownicy szpitali, choć dawno skończyli swoje zmiany, zostali w nich zajmując się pacjentami gdy stało się jasne, że zmiennicy nie dotrą do celu.
4) Garda (czyli tutejsza policja) dowoziła zapasy dla seniorów, kiedy drogi jeszcze były przejezdne.


Ilustracja do artykułu 'Zima w ROI'

Ale były też działania o charakterze przestępczym i zwykła głupota.

1) Niektórzy uznali, że nic się nie stanie jeżeli ruszą na drugi koniec wyspy.
2) Na jednym z klipów widziałem grupę ludzi ratującą kogoś, kto postanowił sobie popływać. Fale, które stworzyła Emma były olbrzymie i nie rozumiem, jakim kretynem bez instynktu samozachowawczego trzeba być, żeby taką szopkę ostawić.
3) Autobusy oraz auta były czasem bombardowane śnieżkami przez młodzież w wieku maturalnym. To może się wydawać śmieszne, ale gdy ktoś przebija się autem na letnich oponach przez hałdy śniegu, ostatnie czego mu potrzeba do dostać w szybę śnieżka i np. nadepnąć na hamulec i wpaść w poślizg.
4) Czasami ludzie porzucali auta i resztę drogi do domu pokonywali pieszo. W rejonie Bawnlea kilka aut zostało podpalonych.
5) Niesławne przypadki szabrowania. Na pewno Lidl w Tallaght oraz sklep należący do mniejszej sieciówki "CENTRA" w Jobstown. Niestety w każdym mieście są ludzie, których nie można nazwać praworządnymi obywatelami. Gdy służby porządkowe, w zmniejszonej liczbie, miały problemy z przemieszczaniem się, szumowiny wyszły "na miasto". Szabrowanie to jedna rzecz, ale ten Lidl w Tallaght został praktycznie zburzony skradziona koparką. Ostatecznie stanął w płomieniach, choć dopiero jak patologia wyciągnęła z niego sejf, który na środku ulicy starała się rozłupać wspomniana wcześniej koparka. Jakby tego było mało, kolejne nagrania pojawiły się w socjal media - tym razem z szabrownikami. Niektórzy najwyraźniej byli dumni z siebie, świętując zdobycie łupów z Lidla nie kryjąc swoich twarzy. Mam nadzieje, że w najbliższych dniach Garda aresztuje kolejnych szabrowników (póki co zatrzymano 8 w związku ze skradzioną koparką).

Wczoraj wyszliśmy do lokalnego Lidla - niemalże wyprawa na biegun. Oczywiście większość półek pusta, ale mamy swoje zapasy.

Stan obecny: 10:30 lokalnego czasu, 4 marca - odwilż.

Czekam na nowe wieści, potwierdzające że mój autobus będzie jutro kursował i dojadę do pracy. Nie wiem czy zostaną otwarte szkoły, nie wiem też kiedy znów będzie na tyle normalnie, żeby znów w trasę ruszył nasz listonosz. Brak jest doniesień o wypadkach śmiertelnych, a na pewno takie były. Wiem natomiast, że o tym wydarzeniu będzie się dyskutowało latami.

*ROI - Republic of Ireland

© 2018 Michał 'Saladyn' Misztal (tekst i zdjęcia)

Informacja o autorze:
Saladyn to wieloletni, aktywny uczestnik sceny Fallouta i fantastyki postapokaliptycznej. Obecnie jest redaktorem serwisu Post-Apokalipsa Polska, prowadzi również stronę społecznościową Saladyn.

< NAUKA I TECHNIKA | << SURVIVAL / TECHNIKI PRZETRWANIA