<< TWÓRCZOŚĆ | << POEZJA
MARNY LOS WYBRAŃCA

Kolejny dzień tułaczki,
A mojej już dawno nie ma zmutowanej paczki.
Sulika dzikiego sprzedałem,
Kasy za niego trochę dostałem,
Vic narąbany cały czas po barach się wala
I marnymi umiejętnościami się przechwala.
Cassidy już dawno umarł na zawał -
Wina moja, bo żem do piwa prochów mu dodawał.
Lennego kiedyś na pustyni zabili w środku nocy,
Bo skurczybyk świecił jak reaktor dużej mocy.
Myron pyskaty strasznie był
I datego bardzo krótko żył,
Marcusowi wiecznie pała stała
I ciągle jakaś dziwka mu dawała,
Przy rozstaniach nigdy nie obyło się bez łez,
Więc po pewnym czasie przerzucił się na biedną Bess!
A że brahmina bardzo lubiłem,
Rozwalając mutanta przednio się bawiłem.
Towarzyszył mi też Goris, Deathclaw okrutny,
Który zszedł z padołu w sposób bardzo smutny.
Najbardziej jednak psa kochałem,
Ale przypadkiem autem go przejechałem.
I tak sobie samotnie podróżowałem.
Gdzieniegdzie na pustyni złych ludzi życia pozbawiałem.

Moim celem było znaleźć zardzewiałego G.E.C.K.a!
W domu Gorisa w szafce była ta cholerna teka.
Zmierzając po walizeczkę,
Splądrowałem schron troszeczkę.
Później, gdy wróciłem po sprzęt zostawiony,
Cały schron był kompletnie rozpierdzielony.
Na kompie film z kamer włączyłem
I niemilosiernie sie wkurwilem.
Stwierdziłem, że to robota Franka
Tego, którego spotkałem na wastelandzie pewnego ranka.
Postanowiłem zabić tą konserwę
I udałem się na długą mordęgę...

Zdenerwowany stamtąd wyjechałem
I wszystkie żywe stworzenia po drodze rozwalałem!
Aż mi w końcu przeszło
I pod koniec dnia do żołądka trzy litry bimbru mi weszło.
Skacowany postanowiłem wrócić do domu,
A tu nie ma cholernego G.E.C.K.a dać komu!
Co za pech
Za jaki to grzech!?
Cała wioska rozjebana,
A przed mostem spotkałem tylko zaćpanego szamana
Do bazy Navarro kazał mi się udać on
Więc udałem się tam i zrobiłem im sajgon!
Odjechałem obładowany sprzętem
I do San Fransisco postanowiłem zajechać pędem,
Swą zbroję wspomaganą doktorkowi dałem
Po dwóch dniach nową, ulepszoną otrzymałem.
A na koniec zabiłem go i jego kumpli niewiernych,
Dzięki temu zostałem polubiony przez mieszkańców mizernych.
I na ringu też walczyłem,
Gdzie wielu gości mocno krzywdziłem.

Zaszedłem do starej mutantów bazy,
Gdzie przed wejściem leżały duże głazy,
Rozwaliłem też wszystkie psy,
Bo byłem mocno zły!
Następnie wlazłem do środka,
Środek zniszczony przez mego przodka
Na każdym piętrze rozpieprzałem mutanty,
Zostały po nich tylko stopione implanty
Z ich szefem także zrobiłem porządek
Serią z Bozara prosto w żołądek
Z brzucha uciekł mu jeszcze nie strawiony szczur!
Niekontrolowanie rzygnąłem za mur...
Wyszedłem dumny z siebie z nowymi gratami,
Będę miał za co handlować z merchantami.
Sprzedałem tego szmelcu masę,
Nareszcie stać mnie, aby trzymać klasę!

Statek do pełna zatankowałem
I Frankowi skopać zad pożeglowałem...
Jaka to wielka szkoda,
Iż żaden z towarzyszy mi sił nie doda!
Wysiadłem i wlazłem do baraków,
Rozwaliłem wszystkich mięśniaków,
A także kilku innych tępaków.
Prezydenta dwie serie z Bozara rozpierdzieliły
Jego resztki bardzo ładnie ściany przystroiły.
Reaktor rozjebałem,
A wracając na Franka się nadziałem!
Swoim wdziękiem go tak oczarowałem,
Że do końca dnia jego resztki z butów zeskrobywałem.
Statkiem sobie spierdoliłem,
Wybuch był taki, że aż gębę rozdziawiłem!
Świat cały uratowałem,
Film końcowy grzecznie do końca obejrzałem...

I co ja mam teraz robić?
Może mam po pustynie dalej sobie chodzić?
Lub nowych problemów światu narobić?
A może po prostu dobrą ekipę zwołać
I nad scenariuszem do Fallout 3 zacząć pracować...

© Przemyczek e-mail i Sajdon

<< TWÓRCZOŚĆ | << POEZJA