< POSTKULTURA | << KSIĄŻKI I OPOWIADANIA
Rhiannon Frater - Pierwsze dni

Okładka książki 'Pierwsze dni' Autor: Rhiannon Frater
Tytuł: Pierwsze dni
Oryginalny tytuł: The First Days: As The World Dies
Wydawnictwo: Vesper
Tłumaczenie: Marek Piaskowski
Data wydania: 2013
Liczba stron: 352
ISBN: 978-83-7731-140-0

Pierwsze dni, początkowe ogniwo trylogii "Zmierzch świata żywych" autorstwa amerykańskiej pisarki Rhiannon Frater, jest wzorcowym przykładem utworu z rodzaju zombie apocalypse. Wzorcowym nie znaczy sztampowym, bo choć autorka garściami czerpie z klasyków gatunku i niejako siłą rzeczy korzysta przez to ze znanych czy nawet nieco ogranych w popkulturze rozwiązań, to jednak lektura jej debiutanckiej książki powinna dostarczyć sporo frajdy fanom horrorów z żywymi trupami w roli antagonistów. Mnie dostarczyła.

Pierwsze dni to historia o zombie jakich wiele. Niewyjaśniona zaraza błyskawicznie obejmuje najpierw USA (a jakże!), później całą Amerykę, w końcu resztę świata. Garstka ocalałych musi stawić czoła całym hordom bezmyślnych, wygłodniałych potworów, których jedynym celem jest wgryźć się w ich ciepłe i miękkie ciała. Chciałoby się powiedzieć: normalka. Książka Frater mruga bardziej zauważalnie na upstrzonym miriadami przeciętnych dokonań firmamencie zombie horrorów dzięki bohaterkom pierwszoplanowym. Podkreślam: bohaterkom.

Jenni i Katie to postaci dość nietypowe jak na literaturę, już nie tyle grozy, co po prostu rozrywkową, popularną (nawet jeśli jednocześnie trochę niszową). Obie bowiem wydają się być wyciągnięte z tych sfer życia, od jakich popkultura raczej stroni, a których dotykają utwory o zgoła innych ambicjach - z podtekstem socjologicznym, naświetlające problemy społeczne. Frater w zasadzie zrezygnowała z charakterystycznej dla twórczości chociażby wielokrotnie przywoływanego na stronach Pierwszych dni George'a A. Romero - czy w ogóle utworów o zombie - krytyki przywar współczesnego społeczeństwa. Zastąpiła je godnymi uwagi charakterystykami protagonistek.

Jenni to kobieta po przejściach. Od lat wykorzystywana przez mężczyzn - ojca, brata, w końcu męża despotę. Bezgranicznie oddana dzieciom obserwuje ich straszliwą śmierć. To postać wewnętrznie pęknięta, doświadczona życiową niesprawiedliwością. Skrzywdzona przez mężczyzn i równocześnie od nich uzależniona. Katie natomiast jest biseksualną prokurator, która w inwazji zombie straciła żonę i której zdarzyło się spotkać z ostracyzmem środowiska. Frater skazuje je na siebie jak Thelmę i Louise z filmowego klasyku (porównanie nieprzypadkowe). Przerażający, ale nowy świat stanie się dla nich ringiem, na którym zetrą się skrajne cechy ich charakterów. Czy słabsza odnajdzie w sobie skrywane pokłady odwagi? Czy pozornie silniejsza nie okaże się krucha?

Autorka na przemian konfrontuje i zazębia te dwie odmienne postawy. Wychodzi z tego całkiem udany konflikt charakterów, który staje się fabularną osią powieści. Pisarka prowadzi narrację dwutorowo (trochę jak w początkowych tomach Powieści o czasach ostatecznych), raz z perspektywy Jenni, raz Katie. Z którą by się nie utożsamić, obie panie wkraczają na nierzadko niedostępny dla wielu teren prawdziwej, dozgonnej przyjaźni. I tak jak bohaterki wspomnianego obrazu Ridleya Scotta przebywają swoją drogę, by odkryć siebie na nowo, zwalczyć demony przeszłości, zagoić dawne rany. I nauczyć się zabijać.

Tylko dzięki tej umiejętności będą w stanie przetrwać. Frater częstuje czytelnika kilkoma ciekawymi refleksjami (np. powracający wątek uśmiercania zarażonych, ale jeszcze świadomych osób), w głównej mierze skupia się jednak na akcji - wypełnionej krwią, flakami, mózgami i innymi wnętrznościami. Wszystko to w duchu Romero i jego Nocy żywych trupów wraz z sequelami i remake'ami. Rzecz jasna można zarzucić Rhiannon Frater wiele. Warsztat, który... no cóż, nie jest krynicą wysublimowania (chociaż autorka rozwija się w trakcie pisania, podobnie jak Głuchowski przy okazji Metra 2033), ciągnący się wątek miłosny Katie i Travisa oraz drażniące "małżeńskie" rozterki dziewczyny (w tym aspekcie słowo "zmierzch" w tytule serii słusznie przywodzi na myśl słynną wampiryczną sagę), nazbyt galopujące tempo (przynajmniej w pierwszej połowie utworu), sporo fabularnych uproszczeń, wylewająca się momentami amerykańskość. Frater sięga jednak ad fontes, dzięki czemu z kart jej powieści bije autentyczny entuzjazm pisania oraz umiłowanie i zabawa gatunkiem (a także izraelska snajperka, yeah!). Dzięki temu Pierwsze dni czyta się naprawdę przyjemnie.


Tweet

© 2013 Zrecenzował Michał 'Veron' Tusz

< POSTKULTURA | << KSIĄŻKI I OPOWIADANIA