< POSTKULTURA | << KSIĄŻKI I OPOWIADANIA
Dmitrij Głuchowski - Metro 2034

Dmitrij Głuchowski - Metro 2034 Autor:Dmitrij Głuchowski
Tytuł: Metro 2034
Oryginalny tytuł: Metro 2034
Wydawnictwo: Insignis Media
Tłumaczenie: Paweł Podmiotko
Data wydania: 2010
Liczba stron: 496
ISBN-13: 978-83-61428-24-4

"Wykradłszy bogom ogień, człowiek nie dał sobie z nim rady i do szczętu spalił świat."

Dmitrij Głuchowski powieścią Metro 2033 zawiesił sobie poprzeczkę równie wysoko, co Francis Ford Coppola filmem Ojciec chrzestny. Wybaczcie mi tę filmową aluzję, jednak po dłuższym przemyśleniu takie właśnie porównanie przychodzi mi na myśl. Obaj artyści stworzyli w swoich dziedzinach sztuki niezapomniane, kultowe wręcz dzieła, obaj zdecydowali się także na ich kontynuacje. Ale doścignąć oryginału, który sprintem pobijał rekordy popularności i połykał dystanse dzielące poprawność od artyzmu, łatwo przecież nie jest. I o ile nie mam wątpliwości, że Metro 2033 wpisze się w annały - nie tylko rosyjskiej - literatury, to analogiczne pytanie odnoszące się do Metra 2034 pozostawię bez odpowiedzi, ponieważ nie chcę być złym prorokiem.

Wstęp wydaje się niezbyt zachęcający, ale nie zrażajcie się. Głuchowski kolejny raz zabiera czytelnika w niezmierzone meandry moskiewskiego metra i czyni to naprawdę nieźle. Tym razem autor skupił się na rozwikłaniu zagadki stacji Tulskiej, która okazuje się swoistą czarną dziurą na linii zmierzającej do stacji Sewastopolska. Mieszkańcy tej drugiej toczą bowiem dramatyczną walkę o przetrwanie z nowymi formami życia, na Tulskiej zaś giną bez wieści karawany z dostawami amunicji. Nie ma z nią łączności, bez śladu przepadają ekspedycje rozpoznawcze. Z zadaniem wyjaśnienia tajemnicy wyruszają Homer - mieszkaniec Sewastopolskiej, znany z poprzedniej części stalker Hunter oraz młody żołnierz Ahmed (nie zdradzę jednak zbyt wiele, jeśli powiem, że ów ostatni pożegna się z życiem stosunkowo szybko).

To, co najbardziej ujęło mnie w Metrze 2033 i co było jego najmocniejszym punktem, było samo metro - potężny schron przeciwatomowy, prawdopodobnie ostatni przyczółek ludzkości. Błogosławieństwo, które dla ocalałych z wojennej pożogi z czasem stało się przekleństwem. W Metrze 2034 Głuchowski potwierdza, że znakomicie czuje się w wykreowanym przez siebie świecie. Moskiewskie metro w postapokaliptycznej rzeczywistości to turpistyczna feria nieprzeniknionego jak otchłanie tuneli strachu, brunatnych plam zaschniętej krwi ludzi walczących o przeżycie i całej palety mrocznych barw ciemnej strony natury człowieka, którą samo wywołuje. Żyje ono własnym życiem - dosłownie, gotując dla przemierzających je niedobitków śmiertelnie niebezpieczne niespodzianki. W swojej nowej książce Głuchowski zepchnął co prawda rolę metra do pozycji backgroundu i nie jest już ono tak pełnoprawnym bohaterem jak miało to miejsce w 2033, nie mniej wciąż fascynuje, ciągle potrafi zaskoczyć swoją klaustrofobiczną wielopoziomowością, zwłaszcza zaś - swoim wpływem na psychikę i zachowanie ludzi.

I właśnie na ludziach oraz łączących ich relacjach Głuchowski postanowił w głównej mierze oprzeć swoją najnowszą propozycję. Głównym bohaterem powieści jest Homer. Jest on kronikarzem dziejów życia w metrze, ale ma poczucie bezsensowności swoich wysiłków. Pragnąc temu zapobiec, postanawia stworzyć - na wzór antycznego pieśniarza Horacego - dzieło, które przetrwa próbę czasu, dzięki któremu zachowa się w pamięci potomnych. To niespełniony artysta, wieczny marzyciel, nostalgiczny gawędziarz, który w trakcie wędrówki odkrywa na nowo swój życiowy cel. To postać ciekawa i frapująca, nie mniej w trakcie lektury odniosłem wrażenie, że trudno jest mi się z nim utożsamić. Nie miałem tego problemu ze znanym z 2033 Artemem, który mógł stanowić niejako obraz samego Głuchowskiego, i który to bohater, wydaje mi się, jest mu bliższy (wszak swoją pierwszą książkę zaczął pisać jeszcze jako nastolatek). Myślę jednak, że jest to niuans, który w ogólnym rozrachunku nie wpływa znacząco na odbiór powieści.

Najciekawszą postacią Metra jest natomiast Hunter. Spotkaliśmy się już z nim w poprzedniej części postapokaliptycznej opowieści. W Metrze 2034 skutecznie skrywa sekret z przeszłości, z którą z trudem przychodzi mu się rozliczyć, a motywy jego działania spowija okowa bolesnych doświadczeń, o których wspomina w szczątkowych zdaniach i pojedynczych myślach. Do swojej misji wybiera Homera, który sam zdziwiony jest decyzją stalkera. Hunter ma jednak swoje powody i jego historia wciąga najbardziej. Nie przekonała mnie natomiast postać Saszy, dziewczyny, którą obaj wędrowcy spotykają na krótko po opuszczeniu Sewastopolskiej. To bohaterka sztampowa i, mówiąc szczerze, dość banalna, a jej rola w kształtowaniu decyzji i działania Huntera wydaje się być mocno wykoncypowana. Z początku miałem nadzieję, że łącząca ich relacja będzie przypominać głęboki, wielowarstwowy, mentalny związek jak pomiędzy Raskolnikowem i Sonią, bohaterami Zbrodni i kary Dostojewskiego, jednak kolejne strony książki szybko zweryfikowały moje mrzonki. Swoisty pseudopsychodeliczny trójkąt, jaki stworzyła ta dwójka wraz z muzykiem Leonidem, którego funkcja i pojawienie się w powieści trąci naiwnością, jest egzaltowany i nieprzekonujący i prowadzi do patetycznego, nieco pustego finału, który - muszę przyznać - dość mocno mnie rozczarował.

Mimo to przygody bohaterów czyta się momentami z zapartym tchem, lecz wydaje mi się, że Głuchowski zbyt mocno poszedł w szerokie przedstawienie psychologii postaci, które często zmienia się w nieco przeciągłe filozofowanie. Autorowi zdarza się nazbyt cyzelować swoje przemyślenia, krążąc wokół nich relatywnie długo i na dobrą sprawę nie dochodząc do jakichś rewolucyjnych wniosków. Najbardziej zaś przeszkadza to, że po wielokroć umieszcza długie wywody w samym środku dramatycznych wydarzeń, których natłok zdążył już wciągnąć. Przez to niepotrzebnie rozwadnia akcję i obniża komfort czytania. Inna sprawa, że robi to w naprawdę godny podziwu sposób - za pomocą bogatego języka, częstych odniesień do kultury starożytnej i dzieł z klasyki rosyjskiej literatury i korzystania z rozległej, "życiowej" mądrości.

Metro 2034 to także zawoalowane spojrzenie na współczesną Rosję. Słowami bohaterów Głuchowski dzieli się z czytelnikiem swoimi trafnymi spostrzeżeniami na temat moskiewskiego społeczeństwa, wytyka jego wady, krytykuje konsumpcyjną postawę wobec życia. Ale nie omieszka także pokazywać ukrytego piękna stolicy, podpowiadając jak i gdzie go szukać, zwracając uwagę na szczegóły, po których ześlizguje się wzrok przy pierwszym kontakcie wzrokowym. Najciekawszym tego przykładem są rozmowy Homera i Saszy. I choć czasem ciężko jest pojąć wszelkie detale rosyjskiej egzystencji i rzeczywistości, to jednak można się doszukać pewnego uniwersalnego przekazu - by szukać tego piękna wokół siebie, gdyż bywa ono ulotne i może skończyć się nagle, tak jak stało się to w atomowym konflikcie, który spustoszył świat i pozostawił ten stworzony przez Głuchowskiego.

"- Nieczęsto bywają tu obcy? - popatrzyła na Leonida.
- Sam tu jestem obcy - muzyk wzruszył ramionami.
- To gdzie jesteś u siebie?
- W miejscu, gdzie ludzie (...) rozumieją, że samo żarcie człowieka nie zbawi."

Odnosząc się do mojej filmowej komparacji ze wstępu, mogę stwierdzić, że podobnie jak Coppola w przypadku sequela Ojca chrzestnego, tak Dmitrij Głuchowski stworzył dzieło dojrzalsze, bogatsze technicznie, bardziej rozbudowane treściowo, ale pozbawione magii pierwowzoru. Po lekturze nowego Metra mam nieodparte wrażenie, że mogło wyjść to młodemu rosyjskiemu pisarzowi po prostu lepiej. Głuchowski dysponuje bowiem ogromnymi możliwościami i szerokim umysłem, ale w ostatniej książce swój fenomenalny twór - postnuklearne metro - obserwuje zamiast wejść w nie, tak jak to uczynił w poprzedniej powieści. Metro 2033 było megatonowym wybuchem oryginalności, której huk świeżości i nowatorstwa niósł się jeszcze długo po tunelach podświadomości czytelnika. Metro 2034 to eksplozja kilkuset kilogramów trotylu solidnej lektury, która może na kolana nie powali, ale pozostawi pozytywne wrażenie. Nie mniej, gdybym nie czytał wcześniej 2033, prawdopodobnie zakochałbym się w książce, którą przyszło mi ocenić, a tak na peany układane na cześć 2034 spoglądam nieco sceptycznie. Jednak nie pozostaje mi nic innego jak polecić i zaprosić do czytania.

© 2010 Zrecenzował Michał 'Veron' Tusz

< POSTKULTURA | << KSIĄŻKI I OPOWIADANIA