< POSTKULTURA | << FILMY
Wzgórza Mają Oczy (Hills Have Eyes)
Wzgórza Mają Oczy

Wzgórza Mają Oczy (Hills Have Eyes)
Produkcja USA 2006
Reżyseria: Alexandre Aja
Scenariusz: Alexandre Aja, Grégory Levasseu
Obsada Aaron Stanford (Doug Wood), Ted Levine (Duży Bob), Kathleen Quinlan (Ethel), Vinessa Shaw (Lynn), Emilie de Ravin (Brenda), Dan Byrd (Bobby) i inni
Muzyka: tomandandy
Zdjęcia: Maxime Alexandre
Czas: 107 min.

24 września 1996 wynegocjowano "Traktat o całkowitym zakazie prób z bronią jądrową". Do tej pory podpisało go 179 państw, a ratyfikowało ponad 140. Zakłada on całkowity zakaz przeprowadzania prób nuklearnych, których, od wynalezienia bomby atomowej w 1945 roku, wykonano około 2000. Jak można się domyślić hegemonię w tej niechlubnej statystyce posiadają Amerykanie (oraz Rosjanie), którzy, co ciekawe, do tej pory nie ratyfikowali owego postanowienia.

Próby jądrowe były przeprowadzane dla udoskonalenia broni atomowej, ale nie tylko. Wiele krajów eksperymentowało z oddziaływaniem promieniowania na ludziach - żołnierzach, ale i Bogu ducha winnych cywilach. Muszę przyznać, że jest to dla mnie niewyobrażalne, ale fakty mówią same za siebie. Testy polegały na przykład na przebywaniu w małych odległościach od miejsca wybuchu, przechodzeniu przez tak zwaną "strefę 0" tuż po detonacji ładunku, czy nawet zrzucaniu bomb na zamieszkane, niewielkie wyspy gdzieś na oceanie... Można sobie tylko wyobrazić, jakie skutki na ludziach mogły wywołać lub też faktycznie spowodowały tego typu próby. Ich realne odzwierciedlenie możemy oglądać w filmie "Wzgórza Mają Oczy" - oczy zmutowane....

Rodzina Carterów przemierza rozgrzane słońcem piaski pustyni Nowego Meksyku. Spokojnie podróżują, ciesząc się wyjazdem i sobą nawzajem. Na stacji benzynowej pośrodku pustkowia postanawiają zatankować i chwilę odpocząć. Od sprzedawcy dowiadują się o możliwości skrótu dłużącej się trasy. Decydują się podążyć za słowami subiekta. Nie wiedzą jednak, że wpadną tym samym w śmiertelnie niebezpieczną pułapkę...

Film "Wzgórza Mają Oczy" jest remake'iem horroru Wesa Cravena z 1977 roku. Niestety, nie miałem okazji obejrzeć oryginału, dlatego skupię się na obrazie Alexandre Aji, którego produkcją notabene zajął się wspomniany Craven. Aja, twórca uznanego w swoich kręgach "Bladego Strachu" (niewiele wiem o tym filmie, jedynie tyle, że bardzo spodobał się fanom gatunku gore), zajął się również scenariuszem obrazu, na spółkę z Grégory Levasseur'em (także odpowiedzialnym za "Blady Strach"). Jeżeli pierwowzór "Wzgórz..." był tak dobry jak "Koszmar z Ulicy Wiązów", czy "Krzyk" (oba obrazy Cravena), to młody francuski reżyser musiał podźwignąć nie lada brzemię. Wes Craven to bowiem niekwestionowany mistrz kina grozy. Sam Aji powiedział: "Filmy Cravena nas ekscytowały, ale chcieliśmy zrobić krok dalej". Czy mu się udało? No cóż...

Do swojej produkcji Aja zaangażował między innymi Teda Levina ("Gorączka", "Ali", "Kandydat") oraz Kathleen Quinlan ("The Doors", "Apollo 13", "Ukryty Wymiar"), a więc uznanych artystów, o których warsztat aktorski można być spokojnym. Tak też było i w tym przypadku. Zagrali poprawnie, bez zbędnej przesady, o którą w takich filmach nietrudno. Były to jednak role drugoplanowe. Ciekaw byłem jak poradzą sobie młodzi, utalentowani wykonawcy, przed którymi drogi kariery dopiero zmieniają się z polnych ścieżek na asfaltowe trasy. Według mnie najlepiej wypadł Aaron Stanford, znany z "X-Men'ów". Postać Douga, w którą się wcielił, jest przez niego zagrana całkiem przekonująco, również z pewnym dystansem, którego zabrakło nieco młodej Emilie de Ravin oraz zupełnie bezbarwnej Vinessie Shaw. Warta wspomnienia jest też postać Bobby'ego, grana naprawdę dobrze przez młodziutkiego Dana Byrda. Nie oczekujmy jednak od "Wzgórz..." wybitnych kreacji aktorskich, gdyż w tego typu filmach, jak wiadomo, chodzi jedynie o to, by widz mógł uświadczyć hektolitrów rozlanej krwi.

Warto więc postawić pytanie - czy film, którego zadaniem jest zasianie niepokoju w głowie i uruchomienie ciarek na ciele oglądającego, naprawdę straszy? No cóż, z tym jest niestety nieco gorzej. Owszem, zdarzają się "momenty", gdy skóra cierpnie na widok bestialstw dokonywanych na biednych Carterach, jednak daleko im, jeśli mówimy o remake'ach dawnych filmów gore, choćby do najnowszej wersji "Teksańskiej Masakry Piłą Mechaniczną". Niestety, mało nowatorska reżyseria i nagminne powielanie schematów z ówczesnych horrorowych "hitów" ("Oszukać Przeznaczenie", czy inne tego typu 'wybitne' produkcje) sprawiają, że, mimo ciekawych ujęć i ogólnego pomysłu na film, jest on zwyczajnie przeciętny.

Nie pomaga nawet świetna muzyka tomandandy, amerykańskiego duetu zajmującego się tworzeniem oprawy muzycznej do filmów i gier komputerowych. Z pewnością przypadnie do gustu fanom "Fallouta" - niepokojąca, na pierwszy rzut... ucha bezładna, nierytmiczna, ale znakomicie budująca napięcie. Technicznie film stoi na przyzwoitym poziomie. Świetnie wywiązali się twórcy scenografii (miasteczko-widmo, czy specjalnie wykonana stacja paliw, to istne majstersztyki!). Jako ciekawostkę mogę podać, że zdjęcia kręcone były na pustynnych wzgórzach Maroka. Cytując wypowiedź Aji: "wzgórza są bohaterem filmu". I tak jest w istocie. Nie zapominajmy jednak, że to TYLKO otoczka...

Film jest też do bólu schematyczny. Wspominałem o tym już wcześniej, lecz jest to naprawdę duża wada obrazu Aji. Nie ma w nim praktycznie nic innowacyjnego. Czy zbyt wiele wymagam od remake'u? Nie wydaje mi się, bo choćby wspomnianej przeze mnie "Teksańskiej Masakrze...", mimo że także aż za bardzo współczesnej jak na czasy, w której dzieje się jej akcja, nie brakuje klimatu. A tutaj - apodyktyczny pan domu, który zawsze wie, co najlepiej uczynić w danej chwili, nieznoszący własnego zięcia, wybranka rodzonej córki, oczka w głowie; heroiczny ojciec samotnie ratujący dziecko i wydostający się z niemożliwych tarapatów; jedyna dobra wśród złych, mała dziewczynka, która narażając życie pomaga niewinnym ludziom. Ileż jeszcze razy dane nam będzie przeżywać to samo?

Być może do tej pory nakreślony przeze mnie obraz filmu nie zachęca do jego obejrzenia, nie mniej jednak chciałbym zwrócić uwagę na kilka "smaczków", które bardzo mi się spodobały we "Wzgórzach...". Zacznę od pierwszych ujęć filmu, na które składają się autentyczne zdjęcia z prób jądrowych na terytorium Stanów Zjednoczonych. Okraszone spokojną, choć mało optymistyczną piosenką "More And More" niegdysiejszej gwiazdy country, Webba Pierca, podążając za jej słowami ukazują coraz bardziej spektakularne wybuchy bomb atomowych na pustyniach Nevady i Nowego Meksyku oraz coraz brutalniejsze ich skutki na ludziach. Robi to niemałe wrażenie i warto zobaczyć film choćby dla jego początku. Z tym zaś wiąże się kolejny ogromny plus filmu - charakteryzacja zmutowanych mieszkańców pustkowi. Praktycznie w niczym nie przypominają "ghuli" z "Fallout'a" i są od nich znacznie bardziej realni - wizualnie i charakternie. Aktorzy zagrali rewelacyjnie tych kierowanych popędem płciowym i żądzą mordu, okrutnych kanibali, których jedynym i ostatecznym celem jest zabić. Zdecydowanie są oni motorem napędowym obrazu.

Mimo wszystkich wad, "Wzgórza Mają Oczy" skłaniają do przemyśleń. Jak ogromną potęgą jest dysponowanie bronią masowej zagłady! I jak tragiczne są skutki jej używania. Wojna atomowa z pewnością pochłonęłaby większą część populacji, a nielicznych niedobitków skazała na egzystencję w napromieniowanym świecie. Czy wspomniany przeze mnie "Traktat o całkowitym zakazie prób z bronią jądrową" oraz wcześniejszy "Układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej" spełniają swoje zadania? Czy jest możliwe całkowite rozbrojenie tak zwanych "państw nuklearnych"? Czy powinniśmy się bać niedawnego wybuchu w Korei i jego ewentualnych następstw - w sensie kolejnych prób? Czy możemy żyć w spokoju, nie obawiając się apokalipsy, jaką niewątpliwie byłaby wojna atomowa?...

Podsumowując, "Wzgórza Mają Oczy" to film pełen kontrastów. Jest horrorem, ale nie straszy, jest nieźle wykonany technicznie, ale przeciętnie zagrany, klimatyczny, ale wtórny. Cóż, być może jestem malkontentem, skoro zarobił na całym świecie grubo ponad 60 milionów dolarów, ale... No, właśnie - pozostaje to słynne "ale", że zawsze można było zrobić go lepiej.

Źródła:
www.filmweb.pl
pl.wikipedia.org

© 2009 Zrecenzował Michał 'Veron' Tusz

< POSTKULTURA | << FILMY