< POSTKULTURA | << FILMY
Wołyń

Plakat z filmu 'Wołyń' Wołyń
Produkcja: Polska 2016
Reżyseria: Wojciech Smarzowski
Scenariusz: Wojciech Smarzowski
Obsada: Michalina Łabacz, Wasyl Wasylik, Arkadiusz Jakubik, Jacek Braciak
Zdjęcia: Piotr Sobociński
Czas: 150 min.

Kiedy lawirujesz między ciałami wszystkich znanych ci ludzi, kiedy z twojego domu ostają się kawałki przypalonego fundamentu, a skóra twoich sąsiadów tli się w niedogasłym ognisku. Kiedy widzisz, jak cały znany ci świat się kończy. Czyż wszystko, co potem przeżywasz, nie jest dla ciebie postapokalipsą?

Wojciech jest niepowtarzalnym reżyserem. W czasach powtarzalności, którą sami napędzamy, pokazał że wie co robi. Pokazał swoje kino. Kino makabrycznie trudne podczas seansu, ale przygniatające swoją wagą dopiero następnymi nocami. Nie boi się pokazywać świata takim, jakim jest, bez obłudnego wypierania trudnych przeżyć. Smarzowski zaserwuje nam ociekającego krwią, bezgłowego kurczaka, a nie zgrabną kulkę przemielonej papki w panierce.

Wołyń powstawał przez 5 lat. Budżet filmu nie wytrzymał perfekcjonizmu twórców. Reżyser i ekipa filmowa miała "nóż na gardle", bez pomocy nie mogłaby dokończyć filmu. W styczniu br. założyli fundację, która pozwoliła im na ukończenie dzieła.

Podstawą scenariusza były przeżycia młodej polskiej chłopki, Zosi Głowackiej. To wokół jej życia, jej wioski i jej otoczenia krąży kamera. Poznajemy ją i resztę bohaterów w długiej scenie przedstawiającej polsko-ukraińskie wesele siostry głównej bohaterki. Urocze młodzieńcze zaloty i tradycyjne obrzędy występują obok brutalnej rzeczywistości. Pijackie walki, gwałty, szydercze wypowiedzi rzymskokatolickiego księża i ukraińska narastająca nienawiść do "polskich panów" łączą się z radosnymi wyścigami konnymi, szczęściem młodej pary i historią nastoletniej miłości Zosi i jej ukraińskiego wybranka Petera. Czasy są trudne, młodość rządzi się swoimi prawami, ale jeszcze więcej praw ma ojciec. Zośka zostaje wydana za dużo starszego polskiego wdowca z dwójką dzieci.

Krótko po ślubie wybucha wojna. Mąż Zosi po krótkim pobycie na froncie i bohaterskiej klęsce II RP zostaje zdemobilizowanym żołnierzem. Wracając do domu z kilkoma towarzyszami broni, obserwuje narastającą nienawiść Ukraińców. Nasza bohaterka szybko odczuje w życiu więcej cierpienia niż przymusowy ożenek. Przez wioskę przechodzą wpierw komuniści witani wielką ilością wódki i czerwonymi flagami, by potem po krwawych żniwach NKWD ustąpić nazistom witanym jeszcze większą ilością wódki i ochoczym wydaniem Żydów. Najgorsze jednak jest przed nią.

Aktorzy nie grali postaci, oni po prostu nimi byli. Oglądając te twarze na ekranie, czułem się jak gdybym widział je pierwszy raz. W przypadku niesamowitego debiutu Michaliny Łabacz jest to w pełni zrozumiałe, ale reszta aktorów, widzianych często dziesiątki razy, także sprawiała wrażenie zupełnie nieznanych postaci. Dzieci grające w filmie i surowość postaci drugoplanowych sprawiła, że wierzysz w to, co widzisz na ekranie. Nie zawsze jeździec zapanował nad koniem, nie każdy bieg był szybki, a ludzie byli ludźmi, a nie robotami zaprogramowanymi do odczytania dialogu. Nawet upici Ukraińcy mordujący Polaków pokazują na swoich twarzach nie tylko fanatyczną nienawiść, ale i niedowierzanie, wypieranie tego co robią.

Pewnego rodzaju przeszkodą w odbiorze jest bardzo agresywny, bez żadnych przejść, montaż. Widz często ma wrażenie pocięcia filmu, a nawet pojedynczych scen, co bardzo przeszkadza im w wybrzmieniu. I chociaż montażysta współpracował z Smarzowskim we wcześniejszych filmach, to tutaj subiektywnie spieprzył sprawę. Bo choć w niektórych momentach tego rodzaju cięcie filmu jest dobre, to czasem sprawia, że film, a przede wszystkim aktorzy cierpią.

Wojciech Smarzowski jako reżyser nikogo nie idealizuje, nikogo nie wybiela. Nie ma czarnego i białego. Jest fanatyzm i nienawiść, przez nią każdy może chwycić za siekierę i rąbać w chorym szale. Bez względu na język i naród, każdy może posunąć się do bestialskich czynów. Znany recenzent w pewnym artykule napisał, że Smarzowski musiał usunąć 40 minut brutalnych scen, a powinien więcej. Wbrew temu, co wydaje się panu dziennikarzowi, reżyser brutalność pokazuje z taktem. Często uciekając od centrum krwawej akcji. W kulminacyjnym momencie filmu oczy same odwracają się od łąk zasianych trupami. Nie oglądamy z wypiekami na ustach strzelaniny amerykańskich agentów czy walki superbohaterów okładających się po mordach. Za to widz z przerażeniem obserwuje to, co bohaterka, czując zimny pot na czole. Czujemy tę bezsilność szczupłej dziewczyny z dzieckiem na rękach. W filmie trwającym 2 i pół godziny Wojtek pokazuje nam 3 minuty z tego, co kresowiacy obserwowali często przez długie dni.

Muzyka, scenografia czy kostiumy razem z niesamowitymi aktorami sprawiają, że czujemy to, co film miał przekazać. Bezsilność, strach i nienawiść. Ale przede wszystkim czujemy to co Zosia, kiedy nasza bohaterka niejako wyłącza wszystkie emocje, by móc dalej żyć. My robimy to samo. Czujemy, że widzieliśmy już za dużo. Uspokajamy się, by poczuć i zrozumieć to, co właśnie zobaczyliśmy. Po zakończonym seansie czujemy ulgę, smutek, ale przede wszystkim spokój. A w głowie kłębią się myśli, i szybko z niej nie wyjdą. Według mnie film nie miał rozgrzebywać ran, czy przypominać o Kresach bo nikt kto o nich nie pamięta, raczej filmu nie obejrzy. Wołyń miał nam opowiedzieć historię, która może po prostu jest historią o miłości? O miłości w nieludzkich czasach.

Moja ocena: 9/10

© 2016 Kacper 'Rodrrik' Kandora

< POSTKULTURA | << FILMY