< POSTKULTURA | << FILMY
Świt żywych trupów
Świt żywych trupów

Świt żywych trupów (Dawn of the Living Dead)
Produkcja: USA, Włochy 1978
Reżyseria: George A. Romero
Scenariusz:George A. Romero
Zdjęcia: Michael Gornick
Czas: 126 min

UWAGA: Recenzja dotyczy dwóch filmów: Świt żywych trupów w reżyserii George'a A. Romero z 1978 roku oraz Świt żywych trupów w reżyserii Zacka Snydera z 2004 roku.

Zombie - nieumarły, powstały z grobu, umarlak, żywy trup, ożywieniec. Osoba martwa, powstała z grobu, której celem jest zaspokojenie żądzy krwi poprzez konsumpcję świeżego ludzkiego mięsa albo mózgu. Kino zaserwowało nam wiele źródeł pochodzenia zombich. Do najczęstszych należą katastrofy pochodzenia pozaziemskiego (tak jak to miało miejsce w Nocy żywych trupów), wojskowe pomyłki, na skutek których najczęściej żywi ludzie zmieniają się w krwiożercze bestie, a także eksperymenty szalonych naukowców, pragnących najczęściej stworzyć armię nieumarłych.

Zombie, jako że był wcześniej myślącym człowiekiem, kieruje się instynktem, ale do głosu dochodzą również wspomnienia (np. pamięta, że chodził kiedyś do sklepu i udaje się tam, ale nie wie po co). Nie czuje bólu i strachu, nie myśli, więc nie ma w nim nawet namiastki ludzkich uczuć. Wystarczy lekkie zadrapanie, by żywa osoba po krótkim czasie zaczęła przemieniać się w żywego trupa. Rozpoznać go można stosunkowo łatwo - kołysze się podczas chodzenia, idzie wolno, niezgrabnie (to na skutek stężenia pośmiertnego, które - mówiąc w dużym uproszczeniu - usztywnia mięśnie), łatwo go wywrócić. Jego ruchy są mechaniczne, wzrok nieukierunkowany i pusty. Nie mówi, wydaje z siebie nieartykułowane dźwięki, pomruki, jęki.

Walka z nieumarłym to już osobna kwestia, która znalazła spory oddźwięk w jednym z tematów na forum newsowym Trzynastego Schronu. W filmach grozy pojawia się kilka form niszczenia zombie. Są to najczęściej ćwiartowanie, które może poważnie spowolnić przeciwnika, ogień, którego zombie bardzo się boją, oraz, najbardziej skuteczny, strzał z broni palnej w głowę. Unieszkodliwienie mózgu jest równoznaczne ze śmiercią żywego trupa. Oczywiście najbardziej powszechnym sposobem jest wykorzystanie nieporadności zombie, czyli zesztywniałych mięśni, będących często w stanie rozkładu - a więc ucieczka przed nim. Na dłuższą metę jest to jednak mało skuteczne, gdyż umarlaków przybywa z każdą chwilą.

Minęło kilka dni od chwili powstania z martwych mas trupów, rzesze zombie zaczęły przejmować panowanie nad Ameryką, paraliżując normalne życie. Pracownik telewizji z Pittsburgha, Stephen, postanawia uciekać wraz ze swoją narzeczoną Francine. Wraz z nimi szukają ratunku dwaj funkcjonariusze policji - Roger i Peter (oddelegowani w celu ratowania pozostałych przy życiu ludzi). Razem postanawiają ukraść telewizyjny helikopter i uciec w jakieś bezpieczne miejsce. Docierają do opustoszałego centrum handlowego, gdzie mają zamiar przeczekać kryzys. Po zabarykadowaniu się wewnątrz przyjdzie im walczyć nie tylko z hordami żywych trupów, lecz także o utrzymanie zdrowia psychicznego... [fragment opisu filmu z portalu Filmweb]

Ktoś zapyta - w jakim celu ten przydługi wstęp? Nie bez przyczyny chciałem nakreślić obraz zombie, jaki wykreował George A. Romero w Nocy żywych trupów z 1968 roku. Zombie w filmie Świt żywych trupów bowiem (znanym także jako Poranek żywych trupów) są do dnia dzisiejszego niedoścignionym wzorem pod każdym względem. Ich zachowanie, sposób poruszania, wygląd, niezdarność - wszystko jest Świcie... dopracowane do najczystszej perfekcji. Zombie są w filmie Romero pełnoprawnym bohaterem, tłem dla rozgrywania się dramatycznych wydarzeń, powodem fascynującej walki o przetrwanie głównych bohaterów.

Tom Savini wzniósł się w Świcie... na wyżyny swoich możliwości. Efekty specjalne to głównie jego zasługa, podobnie jak doskonała charakteryzacja zombich. Mnóstwo improwizował, wiele efektów stworzył na planie bez żadnego przygotowania. Sam wystąpił też w kilku scenach, często niebezpiecznych. Budżet filmu nie pozwalał na zatrudnienie zawodowych kaskaderów, toteż Savini zgłosił się na ochotnika. Przez to doszło do kilku wypadków. Jednak takiemu zaangażowaniu w pracę można jedynie złożyć pokłon.

Film rozpoczyna się od mocnego uderzenia, jakim jest walka z hordami żywych trupów w budynku stacji telewizyjnej. Chaos, panika, instynktowne, ale i będące częścią mrocznej strony natury zachowania ludzi są w filmie przedstawione znakomicie. Akcja szybko przenosi się do opuszczonego centrum handlowego, gdzie czwórka bohaterów - Francine, Stephen, Roger oraz Peter - postanawia zabarykadować się i ukryć przed nadciągającymi tłumami nieumarłych.

Każdy z bohaterów na skutek uwięzienia przechodzi wewnętrzną przemianę. Romero dokładnie pokazuje jak izolacja stopniowa doprowadza człowieka na skraj załamania psychicznego. Roger z uśmiechem szaleńca nie pragnie niczego jak strzelania do zombiech, nawet jeśli nie jest to akurat potrzebne. Podobnie Stephen, który ze ślamazarnego człowieka zmienia się w bezwzględnego mordercę - wszystko po to, by przetrwać. Francine z czasem coraz bardziej zamyka się w sobie, a jej wzrok staje się pusty niczym spojrzenie zombie. Chyba najbarwniejszą postacią jest Peter, który jako jedyny stara się zachować rozsądek i zimną krew. Sytuacja wpływa i na niego, rodzi w jego głowie nielogiczne myśli, co brawurowo ukazane jest w końcówce filmu.

Romero przeprowadza w Świcie żywych trupów pierwsze analizy zachowania zombich. Pokazuje to, o czym pisałem we wstępie - zachowanie nieumarłych kierowane jest instynktem, ale i pamięcią. Stawia także pytania natury moralnej - bohaterowie zastanawiają się, czy należy strzelać do czegoś, co nie tak dawno było jeszcze człowiekiem. Reżyser zagłębia się w życiowych rozważaniach, rozpatruje kwestię szacunku do śmierci. To nadaje filmowi głębi, tworząc z niego najlepsze dzieło w dorobku Romero.

Twórca Świtu... krytykuje w filmie konsumpcyjny tryb życia Amerykanów. Bohaterowie trafiają do centrum handlowego, w którym znajdują wszystko, czego dusza pragnie. Ale mimo to nie mają nic. Są zamknięci, odizolowani - obłęd lub śmierć są kwestią czasu. Hordy żywych trupów spacerujące bez celu po galerii są dosadnym, symbolicznym obrazkiem. Sceny obrazujące pozory normalności przeplecione z ujęciami napierających zombiech są bardzo wyraziste i skłaniają do refleksji.

Technicznie film stoi na bardzo wysokim poziomie. O genialnych efektach specjalnych i gore oraz charakteryzacji Toma Saviniego już pisałem. Zdjęcia i montaż to naprawdę solidna robota. Jedynie muzyka, której cechą stało się bycie odpustową w tego typu produkcjach, wymaga po pewnym czasie ściszenia głośników.

George A. Romero stworzył film niemal kompletny. Świetny technicznie, skłaniający do zastanowienia, z dobitnym przesłaniem, przerażający. Gdyby nie kilka dłużyzn w pewnych momentach, które są niepotrzebne i wprowadzają widza w lekkie znużenie, byłby to obraz idealny. Tak czy siak, nie tylko według mnie, Świt żywych trupów jest najlepszym film o zombie jaki kiedykolwiek powstał.

Moja ocena filmu Świt żywych trupów z 1978 roku: 9,5/10



Świt żywych trupów

Świt żywych trupów (Dawn of the Living Dead)
Produkcja: USA 2004
Reżyseria: Zacka Snyder
Scenariusz: James Gunn
Zdjęcia: Matthew F. Leonetti
Czas: 101 min

Świt żywych trupów doczekał się jednego remake'u. Wziął się za niego Zack Snyder, twórca późniejszego 300. W filmie wzięli udział m.in. Sarah Polley, Ving Rhames, Matt Frewer, Kevin Zegers i Lindy Booth. Scenariuszem zajął się James Gunn. Obraz Snydera, oprócz tytułu, niewiele ma wspólnego z oryginalnym Świtem.... Jest to w zasadzie oddzielny film, wykorzystujący jedynie kilka wątków z pierwowzoru. Dlaczego więc nie zdecydowałem się na osobną recenzję? Bo nie warto.

Film Snydera jest efektowny i dobry wizualnie, ale niekonsekwentny i płytki niczym kałuża. Na dobrą sprawę nie można określić głównego bohatera. Co chwila coraz to nowe i, co gorsza, bezbarwne postaci stają się pierwszoplanowe. Całkowicie znikła głęboka wymowa dzieła Romero. "Uatrakcyjnienie" fabuły poprzez wprowadzenie mnóstwa bohaterów sprawiło, że sam Snyder wyraźnie zaczął się gubić i kompletnie stracił pomysł na swój film.

Mocno przeszkadzała mi także zmiana koncepcji samych zombiech, które w filmie Snydera są szybkie, silne i zwinne. Przeczy to ich naturze, przez co produkcja staje się w pewnym sensie profanacją ukształtowanej już kultury. Wydaje się, że miało to służyć przyspieszeniu akcji, a wyszło szmirowato i najzwyczajniej śmiesznie. Poza tym "wartkie" sceny przeplecione są nudnymi, pozbawionymi większego sensu ujęciami.

Do nielicznych plusów filmu zaliczyłbym przede wszystkim efekty specjalne. Budżet w wysokości ponad 70 milionów dolarów wykorzystano bardzo dobrze i zombie faktycznie przerażają. Sceny gore są bardzo dosadne - stronie wizualnej filmu nie można niczego zarzucić. Również muzyka nieźle oddaje atmosferę produkcji. Spodobał mi się także pomysł, że zombie wędrują, bo szukają swego miejsca w świecie, ale nikłe przesłanie w porównaniu z produkcją Romero, wydaj się mdłe. To za mało na dobry film.

Świt żywych trupów Zacka Snydera nie dorasta oryginałowi Romero do pięt. Niezły technicznie, został całkowicie odarty z przerażającego i wyrazistego piękna pierwowzoru. Mocno średnio.

Moja ocena filmu Noc żywych trupów z 1990 roku: 5,5/10

© 2010 Zrecenzował Michał 'Veron' Tusz

< POSTKULTURA | << FILMY