< POSTKULTURA | << FILMY
Resident Evil (seria)

Plakat z filmu Resident Evil

Resident Evil (seria)
Reżyseria: Paul W.S. Anderson, Alexander Witt, Russell Mulcahy
Scenariusz: Paul W.S. Anderson
Obsada: Milla Jovovich (Alice), Oded Fehr (Carlos Olivera), Ali Larter (Claire Redfield), Iain Glen (Dr Isaacs/Tyrant), Shawn Roberts (Albert Wesker), Mike Epps (L.J.), Michelle Rodriguez (Rain), Sienna Guillory (Jill Valentine), Spencer Locke (K-Mart), Wentworth Miller (Chris Redfield) i inni

Cyklu "Resident Evil" nawet przeciętnemu miłośnikowi rozrywki elektronicznej przedstawiać specjalnie nie trzeba. Pierwsza odsłona serii wydana w 1996 roku zdobyła sporą popularność i zapoczątkowała wśród gier komputerowych nurt znany jako survival horror. Na sukces jej i kolejnych części gry złożyło się szereg czynników, które w sumie owocowały po prostu dobrymi, grywalnymi tytułami, zyskując duży poklask wśród graczy na całym świecie. Do tej pory wydano ponad dwadzieścia części gry (do tego dochodzi cała franczyza - książki, komiksy, figurki itp.), na których twórcy zarobili już około pięćdziesięciu milionów dolarów. Powstanie filmu na kanwie "Resident Evil" było więc kwestią bliższej lub dalszej przyszłości. Ta okazała się relatywnie bliższa, gdyż pierwsza ekranizacja japońskiej gry video ujrzała światło dzienne w 2002, więc raptem sześć lat po premierze.

Prace nad filmem zaczęły się już w 1999 roku, a na stanowisko reżysera i scenarzysty początkowo desygnowano samego George'a A. Romero. Producentom gry nie spodobała się jednak jego koncepcja realizacji i legendarny mistrz horroru został odsunięty od tworzenia filmu. Na jego miejsce wskoczył Brytyjczyk Paul W.S. Anderson, znany wcześniej z mrocznego "Ukrytego wymiaru" z Laurence'em Fishburnem, Samem Neillem i Kathleen Quinlan w rolach głównych oraz z przyzwoitej adaptacji na srebrny ekran kultowego "Mortal Kombat". Na początku 2001 roku do obsady trafili Michelle Rodriguez, James Purefoy, Eric Mabius oraz późniejsza gwiazda i twarz serii, Milla Jovovich. Zdjęcia ruszyły na początku marca.

"Na początku XXI wieku The Umbrella Corporation staje się największą firmą komercyjną w Stanach Zjednoczonych. W 9 na 10 domach znajdują się jej produkty. Wszędzie ma wpływy polityczne i finansowe. Oficjalnie jest wiodącym w świecie dostawcą technologii komputerowych i produktów medycznych. Natomiast ani opinia publiczna, ani pracownicy nie wiedzą, że główne dochody firma ma dzięki pracy nad technologiami wojskowymi, eksperymentami genetycznymi i bronią biologiczną. W supertajnym podziemnym laboratorium firmy nazywanym The Hive trwają prace nad niezwykle niebezpiecznym wirusem. Kiedy ze zbitej próbówki wirus dostanie się do systemu wentylacyjnego, Red Queen - główny komputer, odcina drogę ucieczki pracującym w laboratorium naukowcom. Wszyscy giną. Przynajmniej tak to na początku wygląda. Do laboratorium przybywa elitarna grupa komandosów. Mają trzy godziny, żeby izolować wirus i uratować przed nim świat. Ale przeszkadzać im będzie nie tylko Red Queen..." [fragment opisu dystrybutora DVD]

Trzeba przyznać, iż producenci "Resident Evil" wiedzieli, co robili, angażując Millę Jovovich do roli wiodącej. Już w pierwszym ujęciu pojawia się bowiem całkowicie pozbawiona odzieży wierzchniej, czym skutecznie przyciąga uwagę męskiej części publiczności. Żarty żartami, niemniej faktem jest, iż to właśnie film Andersona stał się dla niej trampoliną do kariery (mimo wcześniejszych występów m.in. w "Piątym elemencie" czy "Joannie d'Arc", za które otrzymała nominacje... do Złotych Malin), ona zaś odwdzięczyła się nienaganną prezencją i gracją w zabijaniu hord zombiech. Rzecz jasna o wielkim aktorstwie nie ma tu mowy (zarówno w przypadku Milli jak i każdego innego odtwórcy, także w następnych częściach serii), Jovovich jednak wyraźnie dobrze czuje się w roli Alice. Ważność jej bohaterki z czasem ewoluuje, metamorfując w postać krwiście i soczyście pierwszoplanową, a ona sama działa na widza wręcz magnetyzująco.

Sam film opiera się w głównej mierze na "dzianiu się". Od pierwszych minut rzuceni jesteśmy w wir akcji, doprawionej całkiem zgrabnie rozpisaną intrygą. Prosty zabieg - utrata pamięci protagonistki - skutkuje podtrzymywaniem fabularnej tajemnicy (przynajmniej do czasu). Mimo stosowania przez Andersona standardowych dla filmu grozy chwytów narracyjnych, prowadzi on film naprawdę przyzwoicie, trochę podobnie (acz nierażąco) do rozgrywki komputerowej - w dobrym tempie i nieźle stopniując napięcie. Znakomita muzyka, za którą odpowiedzialni byli m.in. Marco Beltrami i Clint Mansell oraz ciekawe koncepty wizualne tworzą sugestywny i wciągający klimat filmu, zaaprobowanego także przez zagorzałych fanów gry. Bo jak na ekranizację gry video, "Resident Evil" to jak najbardziej godny uwagi film akcji z rozbudowanymi elementami horroru (a wystarczy wspomnieć bazujące na grach "dzieła" Uwe Bolla, by mieć świadomość, jak bardzo można splamić partackim pseudo-filmem nawet najbardziej uznany, kultowy tytuł).

Plakat z filmu Resident Evil 2

Po sukcesie finansowym "Resident Evil" (film zwrócił się ponad trzykrotnie) producenci zadecydowali o realizacji sequela. Paul Anderson zrezygnował jednakże z reżyserii filmu, mając zobowiązania wobec realizowanego w tym samym czasie "Obcego kontra Pretadora". Jego wkład w drugą część kinowej adaptacji gry, znanej w Japonii pod tytułem "Biohazard", 'ograniczył się' więc do napisania scenariusza i opieki artystycznej. Reżyserii podjął się Alexander Witt, dla którego był to pełnometrażowy debiut. W roli głównej ponownie zobaczyliśmy Millę Jovovich jako Alice. Na drugim planie wsparli ją m.in. Sienna Guillory i Oded Fehr w rolach postaci znanych z trzeciej odsłony gry - Jill Valentine i Carlosa Olivery.

Wydany w 2004 roku "Resident Evil 2: Apokalipsa" jest bezpośrednią kontynuacją prequela, choć jego znajomość nie jest wymagana, żeby połapać się w filmie. Wirus-T wydostaje się z Ula - kompleksu podziemnych laboratoriów korporacji Umbrella, większosć mieszkańców Raccoon City zostaje zainfekowana, zmieniając się w pozbawione świadomości, krwiożercze monstra. Po opuszczeniu Ula Alice odkrywa, że została poddana biomodyfikacjom. Wkrótce okazuje się, że będzie zmuszona ponownie stawić czoła watahom zombiech. Ale nie tylko, naukowcy Umbrelli przygotowali dla niej jeszcze jedną "niespodziankę" - projekt "Nemesis".

Jak na film debiutancki Witt poradził sobie całkiem nieźle. Mając do dyspozycji dość wymagający skrypt Andersona i będąc zmuszonym do prowadzenia akcji kilkutorowo, panuje nad całością w sposób naprawdę godny pochwały, nie dając zagubić się widzowi w fabule. Nieco zmienił także ton filmu, z typowego kina akcji skręcając w stronę mrocznego thrillera. Niemniej sceny walki, dość wyraźnie inspirowane "Matriksem" i filmami Johna Woo, imponują dzięki świetnemu montażowi i znacznie lepszej niż w pierwszym "Resident" jakości efektów specjalnych (większy budżet został wykorzystany w pełni). Jest też kilka znakomitych scen, jak choćby ta w szkole z gromadą dzieci-zombie, czy początkowa panorama zrujnowanego miasta. Niemniej Wittowi nieraz zdarza się wpłynąć na narracyjną mieliznę, poza tym w zasadzie niczym nie jest w stanie zaskoczyć widza i ma kłopoty z utrzymaniem napięcia. Przez to jego film jest jedynie średni ze wskazaniem na przyzwoity.

Plakat z filmu Resident Evil Zagłada

Reżyserią trzeciego filmu z serii "Resident Evil" o podtytule "Zagłada" zajął się Russell Mulcahy. Doświadczony australijski filmowiec, znany z realizacji takich filmów jak "Nieśmiertelny" i "Ostatni brzeg", wziął na warsztat scenariusz tradycyjnie autorstwa Andersona. Poza Jovovich i Fehrem ponownie zobaczyliśmy Mike'a Eppsa i Iaina Glena, których role - odpowiednio - L.J.'a i doktora Isaacsa zostały rozbudowane. Do obsady dołączyła także Ali Larter w roli znanej z gry protagonistki, Claire Redfield. Akcja rozgrywa się kilka lat po wydarzeniach przedstawionych w dwóch pierwszych częściach serii. Wirus, zmieniający ludzi w chodzące trupy, wydostał się na powierzchnię i w niedługim czasie opanował całą planetę. Ziemia przeobraziła się w wielką pustynię. Nieliczni ocaleni nauczyli się żyć w ciągłym ruchu, dłuższy pobyt w jednym miejscu skutkuje pojawieniem się zombiech. Połacie piachu samotnie przemierza także Alice. Wkrótce spotyka na swej drodze starych znajomych.

Angażując Mulcahy'ego, Paul Anderson uzasadniał, iż to reżyser, który operuje "wyrazistym stylem filmowania". Nie mylił się, pod względem wizualnym "Zagłada" to obraz najbardziej spójny z dotychczasowych filmów z serii, nawet mimo tego że akcja rozgrywa się głównie na pustynnych obszarach Stanów Zjednoczonych. Niebanalne ustawienia kamery oraz ciekawe rozwiązania scenograficzne owocują chyba najlepszą z serii realizacją i kapitalnymi scenami, jak choćby ujęciami klonów Alice, zasypanego Las Vegas czy chmary śmiercionośnych ptaków. Twórcy wyraźnie inspirowali się serią "Mad Max" i "Dniem żywych trupów" Romero (eksperymenty z nieumarłymi), doprawiając to odrobiną fantasy. I niestety ten aspekt mocno przeszkadza w odbiorze filmu, który niebezpiecznie skręca w stronę błahej opowiastki o marnie uzasadnionych siłach nadprzyrodzonych a' la Jedi. Poza tym "Zagłada" trzyma równy - choć nie najwyższy - poziom kina akcji i filmu grozy. Jednakże czuć, iż reżyser pracował przy nim bez specjalnego przemęczania. Wyszło nieźle, ale mogłoby lepiej.

Plakat z filmu Resident Evil Afterlife

A na owe "lepiej" można było mieć nadzieję w związku z czwartą częścią serii. Reżyserii "Resident Evil: Afterlife" podjął się bowiem twórca jej pierwszej - co tu dużo ukrywać - najlepszej odsłony, Paul W.S. Anderson. Tradycyjnie oprócz Jovovich oglądać mogliśmy ponownie Ali Larter jako Claire Redfield. Do obsady dołączyli m.in. znany z popularnego serialu "Skazany na śmierć", Wentworth Miller jako protagonista pierwszej części gry, Chris Redfield, oraz Shawn Roberts w roli szwarccharakteru, Alberta Weskera. Historia - bez niespodzianek - skupia się na Alice, która wyruszyła na poszukiwania Arcadii, rzekomego ostatniego przyczółku ludzkości. Litościwie nie wypada zdradzać więcej, gdyż fabularnie jest to film najsłabszy z cyklu, i każde kolejne słowo byłoby niepotrzebnym spojlerem.

Niestety, Anderson rozczarował. "Afterlife" najmocniej przypomina elektroniczną rozgrywkę z konsoli lub komputera, ale trzeba zaznaczyć - kiepską. Wieje pustką i nudą, szczątkowy scenariusz razi nielogicznościami i dałoby się go streścić w trzech zdaniach. Najbardziej "dają" po uszach katastrofalne dialogi. W trakcie oglądania zacząłem się zastanawiać, czy aby sztuczność one-linerów nie jest celowa i nie ma w zamierzeniu podkreślać dystansu twórców do swojego filmu. Nawet gdyby tak było, to jednak mocno przesadzili. Ponadto "Afterlife" to perfidna zżyna z "Matriksa" - cała początkowa sekwencja to kopia z najlepszych momentów kultowego filmu, począwszy od muzyki i powietrznych wyczynów Alice po wszechobecny i irytujący 'bullet time' oraz fruwające przed oczyma widza kule. Jest nijako, dzieje się niby dużo, a w zasadzie nic. Niewiele ciekawiej robi się też w trzecim akcie. Poza solidną jak zawsze realizacją, to film zupełnie niespełniający oczekiwań, nawet na niezobowiązującą rozrywkę.


Pisząc te słowa na kilka dni przed premierą piątej odsłony serii - ponownie w całości autorstwa Andersona - jestem jednak pełen nadziei, iż wróci on ze swym filmem na właściwe tory. Bowiem cykl "Resident Evil", mimo wtórności, szablonowości i wątłych podstaw fabularnych, to generalnie naprawdę niezłe, futurystyczne kino akcji, mocno osadzone "w klimatach", efektowne. Do tego utrzymane we w miarę spójnej stylistyce i zrobione z werwą, chociaż na podstawie gry komputerowej, to jednak z szacunkiem dla widza. I z sensem, bo przecież całość, mimo konfekcyjnej otoczki, może być odczytywana jako potępienie korporacjonizmu ze wskazaniem na ukrywaną, nielegalną lub niebezpieczną działalność wielkich przedsiębiorstw. A nawet dramat jednostki mimowolnie wepchniętej w sieć intryg i kłamstwa, bezwzględnie wykorzystywanej psychofizycznie, pozbawianej godności i człowieczeństwa. Ale oczywiście bez przesady, bo najwięcej frajdy daje pozbawianie zastępów świetnie ucharakteryzowanych zombiech kolejnych głów.

Moja ocena filmu "Resident Evil" z 2002 roku: 6,5/10
Moja ocena filmu "Resident Evil 2: Apokalipsa" z 2004 roku: 5/10
Moja ocena filmu "Resident Evil: Zagłada" z 2007 roku: 5,5/10
Moja ocena filmu "Resident Evil: Afterlife" z 2010 roku: 3,5/10


Zanim jednak powstał pierwszy fabularny film, bazujący na japońskiej grze video, Japończycy właśnie wydali swój. Co prawda krótkometrażowy i animowany, ale za to jaki! "Biohazard 4D-Executer" to ledwie dwudziestominutowa produkcja z 2000 roku, zupełnie niezależna od filmów ze Stanów, powstała na potrzeby jednego z parków rozrywki w "Kraju Wiśni". Opowiada o misji oddziału komandosów Umbrelli. Mimo upywu lat animacja filmu wciąz stoi jednak na przywoitym poziomie. Jest do tego świetnie udźwiękowiona, a niektóre rozwiązania realizacyjne zmieszałyby najlepszych speców z Fabryki Snów (niektóre ujęcia są wręcz fenomenalne, jak prowadzenie kamery z perspektywy karalucha albo ptaka). Klimatem zaś bije na głowę każdą z amerykańskich adaptacji gry. Znakomicie poprowadzona trzyma w napięciu jak najlepszy thriller, których Japończycy przecież nie muszą się wstydzić. Godny polecenia obrazek. Do znalezienia na YouTube.

Plakat z filmu Resident Evil Degeneracja

W 2008 roku wydano natomiast pełnometrażowy film animowany japońskiej produkcji, "Resident Evil: Degeneracja" w reżyserii Makoto Kamiyi. W przeciwieństwie do aktorskich obrazów z USA film osadzony jest w uniwersum gry, stojąc w sprzeczności z wydarzeniami przedstawionymi w filmach na podstawie scenariuszy Paula Andersona, toteż nie może być porównywany z nimi w aspekcie fabularnym. Głównymi bohaterami są postaci także dobrze znane graczom, Leon S. Kennedy i Claire Redfield. Animacja przedstawia wydarzenia w kilka lat po zbombardowaniu Raccoon City, gdy któreś z amerykańskich lotnisk zostaje poddane atakowi bioterrorystycznemu. W akcję zostają wplątani wspomnieni bohaterowie, którzy muszą stawić czoła nie tylko zombiem, ale i niejasnym zagrywkom rządu oraz koncernom nie mniej potężnym niż unieszkodliwiona Umbrella.

"Degeneracja" to więc nie tylko akcja, ale też w sporej części thriller political-fiction. Niestety dla przeciętnego widza film może okazać się zbyt mocno osadzonym i czerpiącym ze świata gry. Łatwo zagubić się w meandrach fabuły i odniesieniach do serii video gier. Bez ich znajomości film ogląda się bez specjalnego zaangażowania, choć postaci i opowieść są lepiej zarysowane i bardziej rozbudowane niż we wszystkich filmach z Millą Jovovich razem wziętych. Niemało w nim także rasowego kina akcji. Całość zaś przedstawiono w najwyższej jakości animacji motion capture, dzięki czemu dla oka to istna perełka. Film dostępny w Polsce na DVD, przygotowywany jest sequel, którego premierę zapowiedziano w Japoni na jesień 2012 roku.

Moja ocena krótkometrażowej animacji "Biohazard 4D-Executer" z 2000 roku: 7,5/10
Moja ocena animacji "Resident Evil: Degeneracja" z 2008 roku: 5,5/10

© 2012 Zrecenzował Michał 'Veron' Tusz

< POSTKULTURA | << FILMY