< POSTKULTURA | << FILMY
Melancholia

Melancholia Melancholia
Produkcja Dania, Francja, Niemcy, Szwecja, Włochy 2011
Reżyseria: Lars von Trier
Scenariusz: Lars von Trier
Obsada: Kirsten Dunst (Justine), Charlotte Gainsbourg (Claire), Kiefer Sutherland (John), Charlotte Rampling (Gaby), Alexander Skarsgard (Michael) i inni
Muzyka: Jon Hopkins
Czas: 130 min.

Akcja filmu, rozegranego w konwencji rodzinnej psychodramy, będzie skupiać się na historii kilku postaci, które stają w obliczu apokalipsy. Do ziemi zbliża się tytułowa planeta, a zderzenie z nią będzie oznaczać kres ludzkości.

Von Trier powiedział [w jednym z wywiadów], że zainteresowała go romantyczna idea bycia oczyszczonym przez śmierć. Poświęci więc owej idei sporo czasu ekranowego. Jednocześnie zaznaczył, iż przenoszone na ekran romantyczne koncepcje są zwykle nudne, zaś w przypadku jego filmu będzie inaczej. Von Trier wypowiedział się ponadto o roli Kirsten Dunst. Pochwalił aktorkę za dobrą robotę, chociaż przyznał, że nie zafundował jej tak dzikiej "przejażdżki" jak Charlotte Gainsbourg w Antychryście.

Ponieważ film już widziałem, mogę powiedzieć, że historia skupia się wokół kilku bohaterów, a w końcowej fazie na zmieniającej się trójce z nich. Autor ponadto wyodrębnia dwie główne postaci, których losy przeplatają się w dwóch częściach filmu.

Oczywiście po filmie przejrzałem kilka portali, aby zobaczyć, co ludzie napisali na temat tej produkcji i, jak każdy będzie mógł sprawdzić, opinie są różne, ale chyba raczej jest więcej tych negatywnych. Tak jak gdzieś wyczytałem, nie ma tu obsady z filmów akcji (chociaż Kiefer Sutherland występuje), brak super-bohaterów, agentów wywiadu, czy organizacji zajmującej się zjawiskami kosmicznymi, w której poszczególni pracownicy sialiby panikę. Akcja przedstawia historię zwykłych ludzi osadzonych w jakiejś tam sytuacji (w tym wypadku jest to wesele jednej z bohaterek). W dalszej kolejności, co dzieje się w części drugiej filmu, to opowieść o genezie problemu - wędrownej planecie zmierzającej ku Ziemi i umiejscowionych w tym problemie reakcjach bohaterów.

Kto ma zamiar wybrać się do kina na ten film musi wziąć poprawkę na to, że są to dwie bite godziny plus jeszcze reklamy, co w konsekwencji daje około dwóch i pół godzin spędzonych na siedząco. Przy czym (jeszcze raz to powiem) to nie jest film akcji a "melancholijna" opowieść o miłości, problemach psychicznych, a także o tym, jacy jesteśmy lub na jakich się kreujemy, a jakimi stajemy się w obliczu sytuacji paniki, strachu i bezradności.

Film podzielony jest na dwie części, opowiadające i przedstawiające perypetie tych samych bohaterów, przy czym pokazujące ich odmienne stany emocjonalne w czasie zmieniającej się sytuacji w związku z nadchodząca katastrofą. Wszystko poprzedza prolog - jak dla mnie istna "uwertura" z monumentalną, a w tym wypadku budującą przepiękną grozę muzyką Richarda Wagnera z opery Tristan und Isolde. Motyw operowy przewija się przez całość filmu, więc podejrzewam, że jako takiej ścieżki dźwiękowej z tego filmu nie będzie.

Jak już wspomniałem wyżej, częścią pierwszą filmu jest wesele, opowieść rozciągnięta do granic możliwości, praktycznie nic niewnosząca do, jakby się wydawało, katastroficznej wizji filmu. Biesiada pokazana jest w najdrobniejszych szczegółach i to tam poznajemy grono drugo- i trzecioplanowych bohaterów. Von Tier skupia się głównie na przedstawieniu psychozy maniakalno-depresyjnej panny młodej, a także kontrastowo twardo stąpających po ziemi bohaterów, występujących również w części drugiej. I właśnie druga część jest dużo ciekawsza, skupiając się na trendzie Trzynastego Schronu, gdyż mamy w niej do czynienia z esencją apokalipsy. Melancholią przemierzającą galaktyki.

Czy to jednak wystarczy, aby nazwać film katastroficznym? Każdy sam poszuka odpowiedzi na to pytanie, gdy tylko obejrzy film, a powiem szczerze, będzie to nie lada wyzwanie, aby przetrwać do samego końca. Klimat kina z pewnością ułatwi to w jakiś sposób, bo na dużym ekranie niektóre sceny wyglądają przepięknie, a w połączeniu z muzyka Wagnera, mogą przyprawić o gęsią skórę, co w końcowej i zarazem finalnej scenie mi się przydarzyło. Jednak podkreślam to po stokroć - więcej w tym wszystkim psychologii, rozlazłej opowieści, niż Armagedonu lub Dnia Zagłady.

Tak samo, gdy nasuwa się to wielkie pytanie co autor miał na myśli? W tym wypadku każdy z osobna będzie mógł wyszukać odpowiedzi w indywidualny sposób. Von Tier zostawia sporo furtek i pewne kwestie pozostawia otwarte i dla każdego będzie to inna odpowiedź. Myślę, że nie ma tu tylko jednej, najprawdziwszej - ile głów tyle pomysłów i tyle dróg wypadkowych. Czy jest to film o miłości? Film katastroficzny? A może opowieść o mnie oraz moich słabościach, które wychodzą wtedy, gdy robi się pierońsko źle?

Co moim zdaniem udało się twórcy filmu? W zasadzie to dobre wykreowanie poczucia strachu i smutku. Takie miałem wrażenie zaraz po seansie i jeszcze kilka długich godzin dalej, patrząc przez okno na coraz ciemniejsze niebo, nawałnice chmur, błyski piorunów. Stworzył historię prostą, oczywiście w pewnym stopniu nasyconą zagmatwanymi problemami natury człowieka, jednak ludzką i życiową, i właśnie w tę nasza codzienność wprowadził strach. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że gdy mamy do czynienia z taką sytuacją w innych filmach katastroficznych, to zazwyczaj jest tam gdzieś ktoś, kto daje nam poczucie bezpieczeństwa, taki "super-hero", który mruga do nas z zawadiackim uśmiechem, stwierdzając wprost: Co się martwisz, wszystko będzie dobrze! U von Tier'a jest tylko strach.

Niestety cała najlepsza akcja jest przedstawiona w ostatnich dwudziestu minutach filmu, wcześniej mamy do czynienia z długim wprowadzeniem i coś mi się wydaje, że dla niektórych będzie to wprowadzenie nie do przebrnięcia, swoiste pole minowe, na którym oderwie nam nogi, zanim osiągniemy cel. I zanim osiągniemy cel - rozdziawimy gębę przy końcówce - słychać będzie jakie to nudne, długie, rozwlekłe...

Źródła:
Interia.pl, Filmweb.pl

© 2011 Zrecenzował Aq

< POSTKULTURA | << FILMY