< POSTKULTURA | << FILMY
Kształt wody

Okładka filmu 'Kształt wody' Kształt wody (The shape of water)
Produkcja: USA 2017
Reżyseria: Guillermo del Toro
Scenariusz: Guillermo del Toro, Vanessa Taylor
Obsada: Sally Hawkins, Michael Shannon, Richard Jenkins, Octavia Spencer, Michael Stuhlbarg, Doug Jones i inni
Muzyka: Alexandre Desplat
Zdjęcia: Dan Laustsen
Czas: 119 min.

Czego bardzo brakuje we współczesnym kinie, zwłaszcza w tym które ma możliwość "pokazania na ekranie wszystkiego" - czyli przede wszystkim amerykańskim? Cząstki twórcy, pierwiastka osobowości, która nawet w tak wielkiej machinie wielomilionowych budżetów, odciśnie swój znak. A przez to widz, oglądając finalny produkt, będzie miał świadomość obcowania ze sztuką (nawet przykrytą tonami CGI), a nie cynicznym biznesplanem. Jednym z takich nazwisk, które gwarantują choć minimalny poziom "sztuki" jest właśnie Guillermo del Toro.

Nie chcę jednak recenzji jego najnowszego filmu, Kształtu wody, zaczynać od naiwnych peanów na jego rzecz. Wolę raczej wyjść od smutnej refleksji spowodowanej traumą po seansie Ligi Sprawiedliwości, że nawet mając wszystko, można otrzymać nic. Legendarni bohaterowie, wielomilionowy budżet, sprawne studio filmowe, w połączeniu z "ministerstwem głupich kroków" podczas produkcji filmu, dały w efekcie srogą chałę. Oczywiście jako przeciwwagę można podać przykłady filmów z MCU, w których tony efektów specjalnych są tylko bazą dla przygód ciekawie nakreślonych bohaterów. No i jest jeszcze kino niskobudżetowe, w którym swoje miejsce ma ów pierwiastek sztuki.

Guillermo del Toro swoim dotychczasowym dorobkiem nie odkrył jakoś specjalnie wyjątkowych obszarów X muzy. A jednak oglądając produkcje w których miał sporo do powiedzenia, szczególnie te gdzie był jednocześnie reżyserem oraz scenarzystą, wyraźnie widać w nich element nierealności w rzeczywistym świecie. Kwintesencją tego jak dotąd jest właśnie Kształt wody.

Ten film jest bajką w pełnym tego słowa znaczeniu, o miłości pomiędzy szarą myszką, a istotą ze świata - oględnie mówiąc - gdzieś obok. Do tego w Kształcie wody są elementy zimnowojennej gry wywiadów, walki o uzyskanie technologicznej przewagi oraz gorzko sentymentalne spojrzenie na wyidealizowany w kulturze masowej przełom lat 50 i 60 XX wieku. Jakby tego było mało, niedookreślenie czasowe miejsca akcji filmu sprawia że można go traktować jako historię ze świata Fallouta, dziejącą się kilka, kilkanaście lat przed Wielką Wojną. I to nie tylko dlatego, że obiekt westchnień miłosnych głównej bohaterki wygląda jak błotniak z Falloutów za które odpowiada już Bethesda. Do tego wodne klimaty oraz tonacja kolorystyczna zdjęć mogą przywodzić skojarzenia z Bioshockiem. Natomiast ile w Kształcie wody jest Potwora z Czarnej Laguny, to już będą wiedzieć ci, którzy widzieli tę klasykę horroru z lat 50. ubiegłego wieku.

Zacząłem ten tekst od stwierdzenia, że del Toro potrafi w swoich filmach umieścić jakiś choćby mały element wyjątkowości. Coś, co odróżnia jego filmy od masy im podobnych. I tak jest tym razem, bowiem słodką, bajkową konwencję związku tajemniczej istoty oraz człowieka, zaburza pewien szczegół anatomiczny u głównej bohaterki. Pojawia się kolejna warstwa, kolejne drzwi do świata obok, ale tych na szczęście del Toro już nie wyważa ani nawet nie otwiera. Raczej zachęca widza do tego, by przyjrzał się sprawie nie tylko z wygodnej pozycji obserwatora rodzącego się uczucia miłości wbrew przeciwnościom. A że dziś już mało kto takie filmy potrafi dobrze nakręcić, tym bardziej jakby wypalony i powtarzający się Tim Burton, to tym większe propsy dla Kształtu wody. Nie zawsze bowiem, właściwie to wcale, w kinach można obejrzeć film ociekający - jak jego bohaterowie po miłosnych objęciach wodą - klimatami z Fallouta. A to już o czymś świadczy.

© 2018 Marek 'Squonk' Rauchfleisch

< POSTKULTURA | << FILMY