< POSTKULTURA | << FILMY
Księga ocalenia (The book of Eli)
Księga ocalenia

Księga ocalenia (The book of Eli)
Produkcja: USA 2010
Reżyseria: Albert Hughes, Allen Hughes
Scenariusz: Gary Whitta
Obsada: Denzel Washington, Gary Oldman, Mila Kunis, Ray Stevenson, Michael Gambon, Tom Waits
Zdjęcia: Don Burgess
Czas: 118 min.

W ostatnim czasie nastąpił swoisty wysyp filmów o naszej ulubionej tematyce postapokaliptycznej. "Miasto ślepców", "2012", "Droga" (na której premierę niestety przyjdzie nam jeszcze poczekać), "Terminator: Ocalenie" - wszystkie te obrazy wpadają w "klimaty" postapo i sprzedają się w całkiem pokaźnych cyferkach poprzedzających słowa "milion dolarów". Nastała moda, pewien trend na filmy dziejące się i/lub przedstawiające jakąś formę zagłady ludzkości. "Księga ocalenia", najnowsze dzieło braci Hughes, jest kolejnym i... tylko kolejnym filmem w tematyce fantastyki postapokaliptycznej.

Rok 2044. Postapokaliptyczny krajobraz zniszczonej Ameryki przemierza Eli - samotnik i wolny strzelec. Mężczyzna jest w posiadaniu tajemniczej księgi, w której znajduje się "klucz" i wiedza niezbędna do ocalenia ludzkości. Podczas podróży bohater trafia do małego miasteczka zarządzanego przez burmistrza - tyrana Carnegie. Despota, chcąc przejąć totalną władzę nad ludźmi, za wszelką cenę próbuje wejść w posiadanie księgi. Na drodze Eli staje również niezwykle seksowna dziewczyna o imieniu Solara. Rozpoczyna się dramatyczna walka o ocalenie ludzkości. [fragment opisu dystrybutora].

Ech, wydawcy potrafią zachęcić do "łyknięcia" towaru, który przyjdzie im zareklamować i dystrybuować. Powyższy opis, jakże dramatyczny i zajmujący, to niestety gruba przesada, bowiem film Alberta i Allena Hughesów niczym wielkim nie wyróżnia się z tłumu przeciętniaków. Tak naprawdę w trakcie projekcji nasunęło mi się pytanie, nurtujące mnie do tej pory - po co w ogóle on powstał? Po co wydawać 90 milionów dolarów na obraz pozbawiony większego sensu, niosący ze sobą nikłe i mdłe przesłanie, nie posiadający w sobie prawie żadnej głębi? Odpowiedź jest prosta - dla kasy...

Za scenariusz "Księgi ocalenia" wziął się niejaki Gary Whitta, bliżej mi nieznany twórca. Nie wiem, co było inspiracją do jego powstania i zostawiam tę kwestię w spokoju, jednak sam skrypt okazuje się całkiem niezły i cała akcja poprowadzona jest dość umiejętnie. Szybko można wywnioskować, że tajemniczą księgą jest Biblia, toteż co chwila raczeni jesteśmy kolejnymi cytatami z niej zaczerpniętymi. Whitta nie postarał się jednak, gdyż każdy fragment recytowany przez Eli jest, mówiąc brzydko, oklepany. Gdybyśmy mogli usłyszeć chociaż jeden, z którym nie zetknęliśmy się już n-razy w przeszłości... W końcu Pismo Święte pełne jest naprawdę przepięknych wersetów, z których można wybrać niejeden... Sama w sobie historia jest... dziwna i dla mnie raczej niezrozumiała.

Mocnym punktem filmu jest natomiast aktorstwo. Dwukrotny zdobywca Oscara, Denzel Washington, czyli tytułowy Eli, od czasu "Kandydata" prezentuje równy i niezły poziom (no, może poza "Metrem strachu"), ale widziałem już lepsze jego kreacje. Mila Kunis, znana dotąd głównie z komedii i cienkiego jak barszcz "Maxa Payne'a", całkiem fajnie odgrywa rolę Solary, choć tak naprawdę jej postać jest raczej bezbarwna. Znacznie lepiej wypadł Ray Stevenson, w roli Redridge'a, prawej ręki gangstera Carnegiego, którego powierzono Gary'emu Oldmanowi. Biedny Anglik, któremu pierwszy raz od dłuższego czasu dano zagrać pozytywną postać w najnowszych "Batmanach", po raz kolejny wcielił się w złoczyńcę i jak zwykle zrobił to brawurowo. Nie zdziwię się, jeśli zgarnie za tę kreację kilka nagród.

Technicznie film stoi na wysokim poziomie. Zdjęcia utrzymano w jednej, "przykurzonej" tonacji, niemal żywcem wyjętej z... najnowszego "Fallouta". Nie mam pewności, czy przyrównywanie czegokolwiek do dzieła (ekhm!) Bethesdy i czerpanie z tego jest mocnym punktem, ale przez to obraz braci Hughes ma dość specyficzny, ale fajny klimacik. Świetnie wygląda sekwencja akcji w domu Marthy i George'a. Scenografia wydała mi się uboga (choć czego spodziewać się pustkowiu, w ostatnim "Terminatorze" jednak krajobrazy jakoś bardziej mnie ujęły), lecz miasteczko Carnegiego jest bardzo ładne. Efekty specjalne... jest ich stosunkowo niewiele, ale trzymają poziom. Bardzo dobra jest też muzyka, jedna z najlepszych w filmie w klimatach postapo od czasów "Wzgórza mają oczy". Sceny walki, wydawałoby się natchnionego i prawie wszechmocnego Eli, przypominają nieco pojedynki "jeden przeciw wszystkim" z "Equilibrium". Szacunek dla Denzela, że mnie korzystał z dublerów podczas ich kręcenia.

To, czego nie można zarzucić braciom Hughes, to nie kiepskie przedstawienie życia w świecie po wojnie. Całkowita degeneracja społeczeństwa, okrucieństwo, niewolnictwo, a nawet kanibalizm - tego wszystkiego dotyka "Księga ocalenia". Wraca handel wymienny (sceny grabieży łupów z martwych ciał są wręcz żywcem wyjęte z FO), woda staje się najcenniejszym dobrem. Mój ukłon za tę stronę filmu.

Niestety, wad jest więcej. Po niezłym, intrygującym początku po jakimś czasie z ekranu wieje niesiona pustynnym wiatrem nuda. Spodziewałem się raczej thrillera z domieszką akcji, a wyszedł tani dramat z masą niedomówień, nieudolnie próbujący wpadać w egzystencjalizm. Duchowa przemiana bohatera wydaje się nadęta i bezsensowna, a znajomość całej Biblii nieprawdopodobna (a może raczej nieprawdopodobnie śmieszna). iPod, który przeżył wojnę i końcowe sceny filmu dopełniają całości obrazu bardzo mocno przeciętnego.

Film mnie nie zachwycił. Mimo kilku smaczków w postaci epizodów z Tomem Waitsem i Michaelem Gambonem, znakomitą (podkreślam to po raz wtóry) kreacją Oldmana i ogólnym klimatem, obraz braci Hughes ani ziębi, ani parzy. Obejrzeć można i... tyle.

Moja ocena: 4/10.

© 2010 Zrecenzował Michał 'Veron' Tusz

< POSTKULTURA | << FILMY