Zaawansowana technologia, stale rozwijająca się nauka, sztuczna inteligencja, nowoczesne rozwiązania, know-how... Wszystkie te i inne zdobycze cywilizacji funkcjonują w popkulturze najczęściej jako jej zagrożenie. Kraina jutra natomiast pokazuje coś zupełnie odwrotnego. I to mnie najbardziej w tym filmie ujęło.
Tytułowa kraina to technologiczny raj - miasto-cud, w którym szczęśliwi ludzie żyją pospołu z robotami, a futuryzm zdaje się stać w pogotowiu na każde skinienie obywateli. Problem polega na tym, że to miejsce w innym wymiarze, zagubione w czasie i przestrzeni. A jednak dostępne, z tym że dla osób wyjątkowych jak ono samo. Taką osobą jest nastoletnia Casey. Gdy spotyka na swojej drodze tajemniczą Athenę i nieco szurniętego Franka, jej dotychczasowe życie odmieni się. A może raczej - nabierze kolorytu i trafi na właściwy tor.
Pozytywne przesłanie filmu opiera się na dwóch przenikających się w pewien sposób czynnikach - Casey i tytułowej Krainie jutra. Dziewczyna zasługuje na odnalezienie jej, ponieważ nie jest bierną obserwatorką rozpadającej się cywilizacji, lecz swego rodzaju aktywistką na rzecz przyszłości. Stara się dociec problemu, a nie tylko go obserwować; zarazić optymizmem i zmusić do działania; wszczepić wiarę w lepsze jutro. Kraina, do której musi w końcu trafić to oczywiście utopia, ale jakże nam bliska, bo przeładowana udogodnieniami. Nie wysysa jednak ze swoich mieszkańców chęci ciągłego usprawniania swojego życia. Oni sami zaś inwestują w przyszłość pod znakiem przyjaźni, nie wojny atomowej. Morał jest prosty i klarowny, lecz właśnie w tym tkwi jego siła.
Kraina jutra to kino łatwo przyswajalne tak w treści jak i formie. Brad Bird dotąd kojarzony z oscarowymi animacjami Pixara, dobrze odnajduje się w konwencji familijnego science fiction. Prowadzi opowieść pewnie i z werwą. W odpowiednich momentach serwuje niegłupi żart, w innych nie pozwala zgubić się widzowi w trakcie wyjaśniania fabularnych niuansów. Aktorom (znakomita młodziutka Raffey Cassidy) i realizatorom również niczego nie można zarzucić. Choć sięgający blisko dwustu milionów dolarów budżet nie jest tu jakoś wybitnie zauważalny.
Kraina jutra to bardzo sympatyczne kino - fajnie zrealizowane, lekko zagrane, żwawo opowiedziane, do tego z nieco przekornym przekazem. Ma swoje mankamenty (przede wszystkim scenariuszowe, uwidocznione zwłaszcza w finale produkcji), ale ogląda się świetnie.
Moja ocena: 6/10
© 2016 Zrecenzował Michał 'Veron' Tusz