< POSTKULTURA | << FILMY
Kong: Wyspa Czaszki

Plakat z filmu 'Kong: Wyspa Czaszki' Kong: Wyspa Czaszki (Kong: Skull Island)
Produkcja: USA 2017
Reżyseria: Jordan Vogt-Roberts
Scenariusz: Max Borenstein, Dan Gilroy, Derek Connolly
Obsada: Tom Hiddleston, Samuel L. Jackson, Brie Larson, John C. Reilly, John Goodman i inni
Zdjęcia: Larry Fong
Muzyka: Henry Jackman
Czas: 118 min.

Gdyby zaistniała potrzeba wytłumaczenia komuś co to jest popkultura, inaczej zwana też kulturą masową, to obraz Kong: Wyspa Czaszki, wyreżyserowany przez Jordana Vogt-Robertsa mógłby być idealnym materiałem poglądowym. Istotą jest tu bowiem umiejętność korzystania z cytatów i zapożyczeń, ale jednocześnie nie popadanie w plagiat. I właśnie ten film realizuje to idealnie.

Historia spotkania ludzi z wielką, człekokształtna małpą ma już 84 lata (film King Kong z 1933 roku). Klimat geograficznych odkryć przełomu wieku XIX i XX, łączy się w niej ze standardowymi elementami jak uczucie miłości, ludzka chciwość oraz niezrozumienie i lekceważenie potęgi przyrody. W epoce coraz śmielszego sięgania ku gwiazdom, taka historia mogłaby się tylko sprawdzić w oparciu o kontakt ludzie - kosmici. Koncepcję udało się odnowić Jamesowi Cameronowi w filmie Avatar. Natomiast nie do końca Peterowi Jacksonowi, który postanowił odświeżyć kanoniczną przecież historię kontaktu z wielką małpą, za pomocą nowoczesnej animacji komputerowej, kręcąc wydany w 2005 remake King Konga.

Twórcy filmu Kong: Wyspa Czaszki poszli w innym kierunku, opartym o zarys koncepcji w jakiej nakręcono film X-Men: Pierwsza klasa. Umieścili więc akcję w okresie zimnej wojny, podczas wycofywania sił amerykańskich z Wietnamu w 1973 roku. Do tego dodali elementy spiskowych teorii związanych z tajną organizacją poszukującą na Ziemi śladów istnienia gigantycznych zwierząt. Wmieszano w to mocne klimaty wojskowe, z równie mocnym Samuelem Jacksonem w roli twardego wojskowego. Jakby tego było mało, w filmie pojawia ktoś a'la Indiana Jones połączony z agentem 007 (Tom Hiddleston). No i - by za dużo nie spoilerować - z pozoru od czapy początek filmu nawiązujący do japońsko-amerykańskich walk lotniczych na Pacyfiku. To wszystko może wydawać się tak absurdalne i bez sensu, jak typowe amerykańskie kino wysokobudżetowe, czyli blockbuster. Jednak zamiast koszmaru w stylu Transformersów, film śmiało podążą odświeżonym x-meńskim śladem.

I tu właśnie widać umiejętność i pomysłowość z jaką został nakręcony Kong: Wyspa Czaszki. Bo gdy w filmie na dobre rozkręca się wątek "wietnamsko-śmigłowcowo-militarny", ewidentnie kojarzący się z Czasem Apokalipsy, to z głośników leci rasowe łojenie Black Sabbath. Ten klimat, nawijający się jak dobre spaghetti na widelec, zostaje nagle przerwany pojawieniem się Wiadomo Kogo. A potem wrzucono inne cytaty i nawiązania, tworzące jednak nową wartość. I tak aż do końca filmu. Zaś ów Wiadomo Kto, to zupełnie nowa jakość. Już nie powiększony goryl, a bardziej człekokształtne monstrum, groźne majaczące się na tle horyzontu. Okrutne, dzikie, jak świat w jakim przyszło mu żyć, bez nadziei na ckliwy, międzygatunkowy romans, czy choćby nić uczucia.

Patrząc na obsadę, zapoznając się z pierwszymi informacjami na temat Kong: Wyspa Czaszki można było mieć jak najgorsze obawy. Jeśli nie przeładowany efektami specjalnymi holiłudzki "bezlogicznik", to nieporadne kino przygodowe męczące po raz kolejny wątki a'la Indiana Jones. Tymczasem z tego nagromadzenia cytatów, schematów oraz klisz, wyszedł ciekawy i wartki film dający nadzieję na więcej. I według zapowiedzi to więcej ma się pojawić już w 2020 roku, w postaci samej Godzilli, która stanie naprzeciw Konga. Można? Można!

© 2017 Marek 'Squonk' Rauchfleisch

< POSTKULTURA | << FILMY