< POSTKULTURA | << FILMY
Godzilla

Godzilla

Godzilla
Produkcja: Japonia, USA 1998
Reżyseria: Roland Emmerich
Scenariusz: Roland Emmerich, Dean Devlin
Obsada: Matthew Broderick (Dr Niko Tatopoulos), Jean Reno (Philippe Roaché), Maria Pitillo (Audrey Timmonds), Hank Azaria (Victor "Zwierzak" Palotti) i inni
Muzyka: David Arnold , Michael Lloyd
Zdjęcia: Ueli Steiger
Czas: 140 min.

Godzilla jest jednym z najbardziej znanych na świecie wytworów japońskiej popkultury. Jaszczurowaty potwór pojawił się dotąd w prawie trzydziestu filmach, z czasem stając się postacią kultową w pełnym tego słowa znaczeniu (doczekał się nawet gwiazdy na słynnym Hollywood Walk of Fame). Pierwszy film z Godzillą wszedł na ekrany w 1954 roku i to jego remakiem miał być w założeniu recenzowany przeze mnie amerykański blockbuster z 1998 roku, którego realizacji podjął się sam Roland Emmerich. W założeniu, gdyż filmowi autorstwa "Master of Disaster" daleko było do japońskiego pierwowzoru i - czego można się domyślić - nie zdobył uznania w oczach tak krytyków jak i zagorzałych fanów Godzilli. Cóż z tego, chciałoby się rzec, skoro zwrócił się producentom prawie trzykrotnie i jeszcze otrzymał nagrodę publiczności Europejskiej Akademii Filmowej (!).

Punktem wyjścia konturowej fabuły są francuskie próby jądrowe gdzieś na południowym Pacyfiku, wskutek czego napromieniowaniu ulegają jaja gadów tam żyjących. Czterdzieści lat później gigantycznych rozmiarów tajemnicza istota atakuje japoński kuter. Na miejsce przybywa doktor Niko Tatopoulos celem wyjaśnienia zagadki. Tymczasem okazuje się, że potwór zmierza w stronę Nowego Jorku.

"Godzilla" Emmericha oparta jest na identycznym schemacie, co wydany dwa lata wcześniej "Dzień Niepodległości". Jednocześnie to film co najmniej dwie klasy gorszy - bzdurny, nadźgany głupotami i pseudonaukowymi teoriami, rozbuchany technologicznie. Do tego sprawia wrażenie, jakby powstał na zamówienie Armii Amerykańskiej, propagującej wszelkie dostępne w ich wyposażeniu uzbrojenie. Na szczęście poziom patosu nie sięga niebotycznych rozmiarów, jak to zwykle u Emmericha bywa. Zdjęcia i wszechobecne efekty specjalne stoją na przynajmniej przyzwoitym poziomie, a i stać reżysera na odrobinę uszczypliwego wobec "amerykańskości" humoru (zwłaszcza przez pryzmat francuskich agentów, dowodzonych przez wyluzowanego Jeana Reno). Niemniej to film co najwyżej przeciętny i na pewno jeden ze słabszych w dorobku Emmericha. Taki sobie odmóżdżacz.

Moja ocena: 4/10

© 2012 Zrecenzował Michał 'Veron' Tusz

< POSTKULTURA | << FILMY