< POSTKULTURA | << FILMY
Dzień Żywych Trupów
Dzień Żywych Trupów

Dzień żywych trupów (Day of the Dead)
Produkcja: USA, 1985
Reżyseria: George A. Romero
Scenariusz: Peter Fernandez, George A. Romero
Obsada: Lori Cardille (Sarah), Joseph Pilato (Kapitan Rhodes), Richard Liberty (Logan), Terry Alexander (John), Anthony Dileo Jr. (Miguel) i inni
Zdjęcia: Michael Gornick
Muzyka: John Harrison
Czas: 102 min.

"Dead series", czyli seria filmów George'a A. Romero o inwazji żywych trupów na Amerykę, stała się kultowa. Każdy z obrazów zawierał subtelną lub ostrą krytykę wielu społecznych zagadnień, przez co widzowie, którzy przemogli się gatunkiem filmu i wieloma krwawymi scenami, darzyli serię dużym szacunkiem. Romero jako pierwszy potrafił w horrorze nie tylko przestraszyć widza, ale także zmusić go do refleksji, tak jak to miało miejsce w "Nocy żywych trupów". Stworzył także niedościgniony wzór filmu o zombie, jakim na zawsze pozostanie "Świt żywych trupów". Kończący pierwotną trylogię "Dzień żywych trupów" z 1985 roku, choć już nie tak efektownie, wieńczy przede wszystkim sukces artystyczny filmów.

Zombie opanowały już niemal cały świat. Mała grupka ocalonych, wśród których są naukowcy i żołnierze, chroni się przed napastnikami w opuszczonej kopalni. Naukowcy pracują nad lekiem, który mógłby sprawić, że umarli przestaną powstawać z grobów. Do badań potrzebne są im ciała zombie, których dostarczają żołnierze. Jednak w tej małej społeczności zaczyna dochodzić do konfliktów, a umarli coraz śmielej szturmują kopalnię. [fragment opisu filmu zaczerpnięty z serwisu Filmweb]

Co rzuca się w oczy od początku projekcji "Dnia żywych trupów", to doskonała charakteryzacja zombich, którą jak zwykle zajął się Tom Savini i za którą wreszcie otrzymał zasłużoną nagrodę Saturna. Całkiem spory budżet filmu pozwolił na osiągnięcie najlepszych i najbardziej wiarygodnych żywych trupów do momentu wydania filmu. W pamięć zapadają także bardzo dobre ujęcia opustoszonej Ameryki (postapo pełną gębą), surowy wystrój schronu, w którym ukrywają się bohaterowie, a także muzyka, zdecydowanie najlepsza z wszystkich trzech filmów Romero. Efekty gore dzielnie walczą z czasem i wciąż wzbudzają obrzydzenie (bo przecież o to chodzi!). Technicznie jest to z pewnością najlepsza część serii.

Główną bohaterką filmu jest Sarah, która pracuje razem z nieco szalonym doktorem Loganem nad badaniami nad zachowaniem zombich. Oboje przebywają w dawnej kopalni, która jest jednocześnie ich schronem. Kopalnią zarządza wojsko pod przywództwem despotycznego kapitana Rhodesa, którego świta jest gotowa zrobić wszystko, co rozkaże. Kilku żołnierzy wyłamuje się z tego kolektywu i pomaga Sarze, przez co narażają się Rhodesowi.

Romero skupił się w "Dniu żywych trupów" zwłaszcza na analizie postępowania zombich. Doktor Logan dokładnie wyjaśnia, co jest przyczyną ciągłego głodu żywych trupów, motywatorem ich działania. Żołnierze chwytają dla niego zombich, a on przeprowadza na nich eksperymenty. Fascynująco wypada scena, w której pokazuje on jak można kontrolować nieumarłych, a nawet zacząć ich udomawiać (Bob jest rewelacyjny). Film jest kopalnią wiedzy na temat zachowania zombie. Wszystko prowadzi jednak do gorzkiej konstatacji nad niemoralnością człowieka i jego ciągłego pragnienia władzy.

Romero świetnie pokazał też jak długotrwałe uwięzienie wpływa na psychikę człowieka. Z podobnym wątkiem mieliśmy już do czynienia w "Świcie żywych trupów", w "Dniu..." jednakże tym razem jest to moim zdaniem ukazane jeszcze dobitniej. Ludzie są zmęczeni, zrezygnowani. Niejeden popada w obłęd: widoczny (Miguel) lub ukryty jak przypadku Rhodesa czy Logana. Sarę dręczą koszmary, psychoza pogłębia się z każdą chwilą. "Ostatni przyczółek cywilizacji", jak mówią o swoim schronie bohaterowie, pada, ale nie ze względu na napierające hordy zombich - rozpada się od środka przez, zepchnięte do niemal pierwotnych, zachowania zamieszkujących go ludzi.

Główną wadą filmu jest, niestety, przegadanie. Dialogi są ciekawe i słucha się ich z zainteresowaniem, ale po jakimś czasie wręcz ma się ochotę zobaczyć fruwające dookoła wnętrzności (co twórcy z nawiązką rekompensują pod koniec), a nie wysłuchiwać kolejnych filozoficznych dysput. Fabuła zdusiła nieco suspens, tak dobrze znany ze wcześniejszych filmów Romero. Film jest też dość przewidywalny, a cukierkowe zakończenie nie pasuje do całości i trąci nielogicznością. Niemniej "Dzień..." wciąga - magia Romero wciąż działa.

Czy jest to najsłabsza część cyklu? Pewnie tak, bo nie oddziałuje już na widza jak dwie poprzednie. Tak czy siak jest to solidny, klimatyczny obraz, w głównej mierze skupiający się na ludziach, przez co oglądamy naprawdę bardzo dobre kreacje aktorskie, zwłaszcza postaci Sary. Jest to też ostatni film Romero o żywych trupach, który faktycznie mógł przestraszyć. Dla miłośników "zombie movies" to pozycja obowiązkowa.

(Film doczekał się remake'u oraz "prawie-kontynuacji". Nie widziałem jednak filmów, więc ocenę pozostawiam tym, którzy obejrzeli.)

Moja ocena: 8/10

© 2010 Zrecenzował Michał 'Veron' Tusz

< POSTKULTURA | << FILMY