< POSTKULTURA | << FILMY
Dzień sądu ostatecznego (Judgment Day)
Dzień sądu ostatecznego

Dzień sądu ostatecznego (Judgment Day)
Produkcja: USA 1999
Reżyseria: John Terlesky
Scenariusz: William Carson
Obsada: Ice-T (Matthew Reese):, Suzy Amis (Jeanine Tyrell):, Mario van Peebles (Thomas Payne):, Coolio (Luther)
Muzyka: Joseph Williams
Zdjęcia: Maximo Munzi
Czas: 95

Dzień sądu ostatecznego to kolejna już produkcja, w której świat stawia czoła zagrożeniu z kosmosu, a jednocześnie jedna z najgorszych jakie widziałem. No ale nie wyprzedzając faktów, 6 dni przed uderzeniem 23 kilometrowej asteroidy w ziemie naukowcy dowiadują się o jej istnieniu - pytanie co robili do tej pory pozostaje bez odpowiedzi. Oczywiście, by uratować ludzkość, trzeba użyć tajnej broni nuklearnej opartej na antymaterii , jak zwykle amerykanie mają coś takiego w swoim nuklearnym składziku. Pojawia się jednak problem, jedyną osobą, która posiada kody mogące uzbroić ładunek, jest niejaki doktor Corbett (zapewne to normalna praktyka w amerykańskim wojsku, że puszczą się ludzi wolno nie pytając o takie szczegóły jak kody do rakiety).

O ile już jest śmiesznie, to żeby było jeszcze bardziej, nasz mający uratować świat naukowiec zostaje porwany przez religijną sektę czarnoskórych, którzy wierzą, iż zbliżająca się kometa to kara za grzechy i nie wolno przeszkadzać Bogu w wypełnianiu jego woli. Oczywiście z misją ratunkową zostaje wysłana jedna z najlepszych funkcjonariuszek FBI, której pomaga więzień szukający zemsty grany przez Ice-T. O fabule więcej nie napiszę, bo jest to naprawdę ciężkie zadanie, aż bolesne.

Samego postapo w tej produkcji szczerze mówiąc jest mało, kilka scen z niezachwycającymi efektami specjalnymi (o wiele lepsze miał Armagedon z tego samego czasu). Film raczej skupia się na akcji i samych poszukiwaniach. Oczywiście jak to na produkcje amerykańską przystało, stereotyp czarnego gangstera wymachującego gnatem na lewo i prawo musiał zostać uwzględniony. Na dodatek aktorzy grają drętwo, widać sztuczność i brak talentu. Same sceny akcji, jak i w ogóle przebieg fabuły bardziej przypominają cienką komedię niż thiriler z elementami akcji i sciencie fiction. Do najbardziej kuriozalnych scen dochodzi w ostatnich minutach filmu, w których dosłownie na kilka sekund przed katastrofą udaje się ocalić ziemie - już Gargamel i smerfy były bardziej dramatyczne. Film trwa 92 minuty i szczerze muszę powiedzieć że to najdłuższe 92 minuty w moim życiu, gdybym miał do wyboru Dzień sądu ostatecznego a telezakupy mango wybrałbym to drugie, dlatego gorąco wam odradzam zbliżanie się do tego filmu.

© 2009 Zrecenzował Holden

< POSTKULTURA | << FILMY