To, co pierwsze rzuciło mi się w oczy, to przemyślane, olśniewające geometryczną perfekcją, misternie skomponowane kadry (z których pojedyncze stopklatki mogłyby być dziełami sztuki samymi w sobie) przy akompaniamencie potężnego, wszechogarniającego podkładu muzycznego z elektronicznym posmakiem. Mimo wyraźnych, jaskrawych kolorów, widocznych również na plakatach,
Blade Runner 2049 wydał mi się dużo bardziej mroczny od starszego o trzydzieści pięć lat Łowcy Androidów
Ridleya Scotta. Niby to wszystko jest znajome, ale jakieś inne. Kopiowanie całych sekwencji z oryginału? Fanserwis? Granie na nostalgii? Zapomnijcie. Czy kontynuacja aby na pewno wpadła we właściwe ręce?
Całość recenzji pod tym linkiem.