Pomijając wszystkie kwestie nazewnictwa - cywile niekoniecznie będą w czasie wojny zajmować się brudną robotą. Wciąż mamy w cywilu ludzi wykształconych w kierunkach, których wojsko potrzebuje, co więcej, w każdej chwili mogę wstąpić do wojska i nawet dostać jakiś tam wyższy stopień (choć nie bardzo się na tym znam, więc nie pytajcie jaki
), właśnie z racji wykształcenia, więc nie jest do końca tak, że cywil nie może zostać z dnia na dzień żołnierzem. Kiedy spadną bomby, nikt nie będzie pytał chirurga czy ma przeszkolenie wojskowe, tylko każą mu zszywać ludzi, nikt nie będzie pytał psychologa, czy ma przeszkolenie, tylko każą mu wspierać poszkodowanych, tak jak w warunkach prawdziwego konfliktu nikt nie powie mechanikowi, że nie może naprawić transportera (choć tutaj już pewne wyszkolenie by się przydało, przyznaję, bo zakładam, że wojskowe maszyny jednak różnią się od cywilnych).
Nadrzędną sprawą jest jak rozumiem kwestia prowadzenia samej walki, ale tutaj jestem sceptyczny. Mocno wątpię, żeby w warunkach XXI wieku w państwach (przynajmniej teoretycznie) wysoko rozwiniętych w wypadku wojny tacy zwykli żołnierze pełniliby rolę nadrzędną, dlatego też kwestię Obrony Terytorialnej zbywam lekkim wzruszeniem ramion, bo ani mnie to obchodzi, ani nie, natomiast dochodząc do klimatów falloutowych - bardziej powinno nas martwić, czy rząd na czas apokalipsy zapewni nam terytorialną opiekę medyczną, możliwość łatwego pozyskiwania żywności czy choćby ochronę przed zimnem.