Czasami świat nie do końca musi być objaśniony, by zaintrygować. Przykładem Cormac McCarthy czy Strugaccy.
Co do realiów postnuklearnych... To, co tak przyciąga w FO, to mieszanka ówczesnych poglądów na temat wojny jądrowej, wraz z paranoją zimnowojenną i modą na heroiczną fantastykę, ze światem przyszłości. Jest to na tyle dobrze podane, że wciąga i intryguje.
Natomiast przyznam, że bez maestrii, bez pierwowzoru — nie sposób się nie uśmiechnąć na pewną naiwność wizji fanowskich, które są oklepane do bólu.
Ja osobiście lubię światy wymieszane, psychotronikę, cyberpunk, mistrzostwo umysłu, świat cyfrowy, maszyny i ich inteligencję, etc. Lubię, kiedy groza i mrok świata zasadzają się na tej ponurej dehumanizacji świata przyszłości. Stąd chyba moje uwielbienie dla muzyki elektronicznej i świata Neuroshimy wraz z Molochem. Pasują mi też mieszanki wielu światów, snu z jawą, gry komputerowej z realem, etc. Gdzieś obok będą też historie alternatywne, fikcje socjalne i polityczne.
Sam postnucelar jest bardzo ciekawy od strony symboliki; widzisz faceta w OP i goglach i już masz te ciary na plecach. Ale fabularnie to bardzo trudny motyw, bo wszystko już było. Trudny, ale i... nudny. Właściwie to jeśli postapo nie koncentruje się wokół człowieka i dramatu jego gatunku, historia dla samej otoczki mnie nie przyciągnie. A takie często są popłuczyny po grach; mnóstwo akcji, strzelania i nazw broni, a mało sensu. McCarthy nie musiał wcale wyjaśniać realiów swojego świata i genezy apokalipsy, a wyszło mu dzieło. I coś mi się zdaje, że długo będę musiała szukać następcy (nie mówię o "Metrze", bo dopiero je poznam
), przynajmniej wśród opowiadań "scenowych", bo te bardzo często powielają mit "bohatera na Pustkowiach".