A ja mam z kolei mocno mieszane uczucia wobec tego artykulu.
W ogole ciezko jest wchodzic w polemike z tym tekstem. Co najmniej z kilku powodow. Po pierwsze: przyczyna najbardziej trywialna: 3 z 7 przywolanych filmow nie weszlo (miejmy nadzieje - jeszcze, przynajmniej w przypadku filmu Abla Ferrary) do dystrybucji kinowej w Polsce; 2 z 4 pozostalych byly wyswietlane w tzw. kinach kameralnych (a i o sukcesach finansowych "Drzewa zycia" i "Melancholii" raczej nie da sie wiele powiedziec). Tak wiec mozliwosc ich obejrzenia byla - jakby nie patrzec - dosc ograniczona.
Po drugie: zasugerowana przez Jerzego kwestia nadinterpretacji. Coz, ja takze lubie odczytywac filmy na przerozne sposoby, doszukiwac sie ukrytego znaczenia, glebi (nawet takiej, ktorej czasami nie ma
). Taka moja slabosc. Ale jak mozna dostrzec chocby slad apokaliptycznych znaczen w pretensjonalnym "Habemus Papam", przedumanym (bo juz nawet nie wydumanym) "Drzewie zycia", czy plastycznym, interesujacym, pomyslowym, wyszukanym, ale dosc szkolnym "Mlynie i krzyzu"? Nie wiem, ale jak widac - mozna. Choc ja sie z taka NADinterpretacja nie zgadzam absolutnie. Wyglada to tak, jakby fakt, ze film dotyka problematyki transcendencji czy obecnosci Boga (nie wspominajac juz nawet o eschatologii), byl wystarczyjacym pretekstem do pompatycznych rozwazan nad koncem swiata, ostatecznoscia czlowieka? Czy Bog kojarzy sie jedynie z absolutem nieosiagalnym dla niegodnych nawet po smierci? Dlaczego Jego ludzki wymiar jest zawsze tragiczny? Gdzie sie podzialo Szczescie Wieczne?
Poza tym, skoro autor juz tak gleboko posunal sie w swych interpretacyjnych zapedach, czemu nie wspomnial o filmach, ktore o wiele bardziej frapujaco opowiadaja o kwestiach szeroko rozumianego 'konca' czlowieka. Dlaczego nie napisal o konfrontacji ze smiercia pieknie ukazanej w recenzowanym na Trzynastym Schronie "Nie opuszczaj mnie" albo "Restless" Gusa van Santa; o walce o przetrwanie przede wszystkim z samym soba jak w "127 godzin"; rozpaczliwym zmaganiu z samotnoscia jak w "Jak spędziłem koniec lata" albo "Pogorzelisku"; krucjacie wobec brutalnego swiata i batalii o rodzine jak w "Do szpiku kości"; kryzysie wiary z francuskich "Ludzi Boga"? Dlaczego, piszac o filmach prezentowanych w Cannes, nie wspomnial o swietnie przyjetym "Take shelter" Jeffa Nicholsa?
Pan Tadeusz Sobolewski to krytyk o dosc konserwatywnym, upchanym w sztywne ramy interpretacyjne, sposobie analizy filmow. Jego tekst potwierdzil moja opinie o nim. Nie uwazam tego za wade, ale ograniczenie, przez ktore prawdopodobnie zawsze po przeczytaniu jego tekstu bede wchodzil z nim w jakas polemike. Przypadla mi do gustu ciekawa interpretacja "Melancholii", potwierdzajaca jednak fakt, ze film von Triera to najwyzsza polka filmowego rzemiosla i artyzmu zarazem. Dziwi natomiast fakt, ze autor nie dostrzegl apokalipsy w takich filmach jak blockbusterowe "Inwazja: Bitwa o Los Angeles", "Skyline" albo "Contagion - Epidemia strachu". Dorzucajac do tego zeszloroczne obrazy osadzone w "klimatach" lub o nie sie ocierajace - "Jestem numerem cztery", "Sucker Punch", "Ksiądz 3D", "X-Men: Pierwsza klasa", "Strefa X", "Geneza planety małp", "Kowboje i obcy", "Wyścig z czasem", "Coś", nawet "Transformers 3" - smiem twierdzic, ze widzialem wiecej koncow swiata niz on.
Takie jest moje zdanie.
EDIT:
A czy kino potrafi mowic o rzeczach ostatecznych? Mysle, ze potrafi, ale osadzic to mozna nie przez pryzmat takich filmow, jakie wybral autor artykulu.