Jak tattoo, to tylko motywik jakiś pojedynczy... Wielkie połcie jakże "wielkiej" sylwetki w tatuażach kompletnie nieee... Znaczy się, Morbidowi pasuje. Mnie nie, nie byłoby mnie widać.
To jest taka sprawa "raz a porządnie", trzeba być, kurczę, zdeterminowaną osobą do tego, pewną, że się tego chce jak wody na pustyni i koniec. Bo trzeba mieć świadomość, że piękna czerń zmatowieje kiedyś i się zrobi maziaja długopisem, jeśli tatuaż jest czarny. A tak się dzieje, niestety.
Kiedyś przemawiał do mnie trykwetr, kiedyś symbol klanu Tremere (niebieskie szaliczki rządzą, posiadam taki i wara, Wątruły, ode mię z Prezencyją, bo utopię włosek w krffi, rytualik odprawię i będzie "Mwahahaha!"), ale dla mnie!), kiedyś kruka... Ale kurde, jednak nie, tak samo kolczyki. Są ludzie, którzy, jak nie wyrażą się na ciele, dostaną piehdolca jak stąd do Fhansji, ja się wyżywam raczej przez tekst i wyobraźnię, wszystko szło u mnie raczej do wewnątrz i zawsze znajdę sobie lepszy powód do wydania kasy niż modyfikacje ciała.
I chyba nie mam takiej jednej, jedynej obsesji, aż czasem szkoda... Taka pasja, że całego człowieka pochłania - fajna rzecz. Bez porcji ulubionych dźwięków na śniadanie i kolację dostaję cholery i robię się osobą agresywną, ale żeby tak porządnie zwariować na jakimś punkcie... Chyba, że wliczyć pisanie albo... sny.
Z takich postapo lejtmotivs to mnie by wystarczyło:
. Tak na nadgarstku albo między łopatkami. I w komplecie jakiś numer seryjny maszyny.
Przyczajony Mutant, Ukryty Smog.