Szlag! Nici z oddawania krwi. A przynajmniej nie będę mógł tego robić regularnie.
Nie, żebym dotychczas robił, ale tak sobie postanowiłem, zaplanowałem, że będę co 3-4 miesiące.
Tydzień temu poszedłem do naszego regionalnego centrum oddać krew dla dziewczyny, która podczas skomplikowanego porodu straciła chyba 12 jednostek krwi. Zobowiązała się, że znajdzie dawców. Poproszony nie odmówiłem.
Wszystko cacy, ciśnienie w normie, krew też i w ogóle. Fotel w pozycji leżącej, krew upływa. Po wyciągnięciu igły wszystko wygląda ok. Chwilę poleżałem, pani dała mi soku malinowego. Potem fotel do pozycji siedzącej i po chwili się zaczęło. Obraz nie wirował, ale robił się coraz mniej wyraźny, głowa zaczęła boleć, no i coś słabo zacząłem się czuć. Panie pielęgniarki to zauważyły i powoli opuściły fotel. I momentalnie zacząłem dochodzić do siebie - zrobiło mi się lodowato, zlałem się potem, ale ból ustał, obraz był od razu wyraźny.
No chyba, że to znowu wina niewyspania - zawsze (no zawsze!), gdy idę oddać krew, to się coś dzieje. A to bidulka żonka w ciąży źle się czuje (już w czasie oddawania aparat zaczął piszczeć, że mi ciśnienie spada), a to teraz córcię coś bolało i do drugiej w nocy ją nosiłem.
W każdym bądź razie, panie pielęgniarki powiedziały, żebym może nawet zrezygnował, bo nikt nie chce ryzykować życia krwiodawcy, a już miały przypadki, że wylądowali ludzie na izbie przyjęć.
A taką dobrą do oddawania mam grupę (0 Rh+)