Załóżmy zatem, że jestem wspaniałym człowiekiem, który by chciał dobra wszystkich ludzi i mogę o tym pisać w internecie, szalenie pasjonować się tym, ale kiedy przyjdzie co do czego, kiedy być może będę musiał się podłożyć, albo ciężko zapracować dla czyjegoś dobra, nie będę na to gotów, bo sam się karmię bajkami o tym jaki to jestem dobry i jakiego dobra chcę, ale nie potrafię zrobić nic, żeby się do tego przyczynić. intencje mówią, że jestem święty, ale nie jestem (wyciągnij sam wnioski dlaczego).
W mojej staroświeckiej i wyśmiewanej przez inteligentów religii istnieje jedno prawo: prawo miłości i zasada, że ocenia się czyny, a nie chęci, dlatego chęć popełnienia zbrodni nie jest grzechem, a myśl o czymś złym pozostaje tylko myślą, dopóki jej nie ulegnę. Zaznaczam, że tymi staroświeckimi i niemodnymi zasadami się kieruję i że to co piszę to wyłącznie moje święte, ale staroświeckie i niemodne zdanie, żeby ktoś nie myślał, że to jakiś wszech-wyznacznik.
Bycie w Internecie - w miejscu, w którym naciski ze strony innych to tylko słowa wypisane na ekranie - to nie jest bycie rzeczywiste i kto umie być sobą w internecie niekoniecznie będzie umiał być naprawdę. A nasze życie jeszcze nie jest tak zaawansowane, by odbywać się tylko na płaszczyźnie, na której nie musimy sobie patrzeć w twarz, więc niestety musimy to nasze bycie realizować też wtedy, kiedy ktoś inny by chciał, żeby ono było inne. I w tym sensie jest to próba.