W 1962 roku powstał francuski film La Jetée w klimacie postapokaliptycznego SF. Jest godny uwagi. Oglądał go ktoś? Eksperymentalny, czarno-biały, krótkometrażowy film, będący niemal w całości montażem statycznych zdjęć z towarzyszącym im głosem narratora i muzyką, subtelnie sączącą się w tle. Narracja sprawia, że film jest nietuzinkowy, inteligentny, lekko psychodelizujący.
"Jest to opowieść o mężczyźnie, prześladowanym przez obraz z dzieciństwa. Scena przemocy, która napełniała go smutkiem, a której znaczenie miał pojąć wiele lat później, wydarzyła się na tarasie widokowym podparyskiego lotniska, tuż przed wybuchem trzeciej wojny światowej. (...) Twarz, którą ujrzał, miała się okazać jedynym obrazem z czasów pokoju, który przetrwał wojnę. (...) Niedługo potem nadeszła zagłada Paryża. Wielu zginęło. Niektórzy uznali się za zwycięzców. Reszta została więźniami. Ocalali osiedlili się pod Chaillot, w podziemnej sieci tuneli. Na powierzchni, Paryż, tak jak reszta świata, pozostawał niezamieszkały, przesiąknięty radioaktywnością. Zwycięzcy pełnili straż nad imperium szczurów."
Trochę zapomniany klasyk, przypominany w latach '90 poprzez limitowaną wersję książkową. Jako kinomani, być może przyzwyczailiśmy się już do wizualnych przedstawień końca świata i nowych początków. Tutaj mamy coś innego. Apokalipsa pozostaje fabularnym fundamentem, lecz jej aspekty nie dominują na ekranie. Żadnych implozji i eksplozji, mutantów czy kosmitów ubranych w cynfolię. Zamiast tego: wizje utkane ze snu lub transu, wspomnienia z mentalnej wędrówki po Czasie, poszukiwanie odpowiedzi, odnalezienie przeznaczenia. Historia, choć dotyczy wielkiej sprawy, jest bardzo kameralna. Uważam, że bardzo warto obejrzeć i wessać La Jetée do filmowej listy na 13S. Rzecz jest do odnalezienia w wersji po francusku i angielsku (bez głosu Rona Perlmana, niestety).
Pozdry!
:ords