Omlecik to już wyższa szkoła jazdy, fhansuski zfhasczha.
Niemniej, trzeba być zdolnym, żeby z omletu zrobić jajecznicę przypadkowo.
Jako że mam zwyczaj eksperymentowania z czym się da, przyszło mi na myśl użyć zamiast wody - przetartej w blenderze brzoskwini. Nie wiem, dlaczego i jak, ale omlecik nie dość, że nie złapał struktury, znaczy się, nie stał się plackiem, a powinien, to jeszcze całość się dziwnie uwarzyła... Hm, być może po prostu jajca nie utworzyły zawiesiny na tyle gładkiej z brzoskwinią, jak z wodą i cząstki owocu ugotowały się, udusiły na tej patelni, podczas gdy reszta ścięła w jajecznicę. W każdym razie - dziwna, pomarańczowa jak zachód słońca papka okazała się tyleż zjadliwa, co kompletnie papierowa w smaku xD. Ciekawe, kiedy kuchnia zrobi "BUM"! i odleci połowa infrastruktury kuchennej.
Nie cierpię jajecznicy z dodatkami, dobra jajecznica zawiera tylko jajka i sól oraz jest smażona na maśle lub oleju. Za to makaron z jajkiem smakuje ze wszystkim, co się znajdzie, ale to już jest Specyalna Kuchnia Kryzysowa. Na mięchu to faktycznie sadzone.
Fajnie wygląda jajco w koszulce, ale mnie jakoś ten ocet odrzuca, a to bez octu to chyba się nie da się upichcić. Tak więc omlet na słodko, potem na miękko, potem dopiero sadzone, jajecznica i na twardo, w tej kolejności. Plus różne wynalazki typu "uparowane i flaczkowate nieudane tortille", ale to na zasadzie "W czas zagłady zjesz wszystko" albo "Co się stanie, kiedy dodam składnik A do X i czy to będzie zjadliwe i wydajne".
@Ordynus - ależ wszak chodzi o arcyważną kwestię przetrwania ludzkości.
. Takowoż więc, zmuszony do schronienia się józer, pomny zasad instynktu, najpierw skierował się ku pakietowi pomocy podręcznej, jaki dojrzał w nagłówku. Pomijając standardy jajeczne, możliwość upichcenia w miarę wartościowego danka w warunkach polowych jest nader cenna.
A że czasem coś wyrośnie lub wybuchnie, jak w hymnie wszystkich obiboków Kuby Sienkiewicza, to cóż... Fartuszków jest dosyć, wszystkie wzmacniane.