Link do newsa
Trudno dzisiejszy, bez dwóch zdań wyjątkowy dzień nazwać rocznicą, upamiętnieniem czegoś, nie bardzo jest przecież co upamiętniać. Nie znaczy to jednak, że to tylko kolejny dzień, jeden z wielu jakie w kalendarzach nie są specjalnie wyszczególnione, bo przecież nie mogą być, a mimo to znaczą wiele. Dzień pamięci nie uczczony szampanem, ani toastem wieńczącym przemowę trafiającą do samego serca zgromadzonych, bez pięknych kreacji, bez całego ceremoniału typowego dla minionych, obecnych i zapewne również przyszłych czasów. Wieczornego nieba nie rozświetli nawet symboliczna ilość fajerwerków. I tak chyba jest lepiej, mniej ironicznie. Jest cicho, spokojnie, melancholijnie, również z powodu pogody za oknem. Refleksyjnie, ale nie depresyjnie. Wieczorne, zdecydowanie zimowe powietrze doskonale wspiera nastrój, pomaga oczyścić umysł choć na chwile, oderwać się od toku myślenia, schematu nastawionego na zwalczanie przeciwności dnia codziennego, Można by rzec, że brakuje tylko mżawki albo leniwie kapiącego deszczu, by oddać w całości patos tego paradoksu. Nie można bowiem wspominać, upamiętniać coś, co nigdy się nie wydarzyło, prawda? Najwyraźniej jednak taki dzień może być symbolem.
Wszystko zaczęło się zapewne przed świtem, gdy ludzki umysł jest najsłabszy po wielogodzinnej walce ze zmęczeniem, nudą, czy też zwykłą monotonią. Słońcu brakowało jeszcze sporo by wyjrzeć zza horyzontu na świat, zalewając najwyższe warstwy chmur lub powierzchnię ziemi żółtawymi promieniami czy chociażby muskać czerń nocnego nieba tworząc urokliwą łunę tuż na północ od kierunku wschodniego. Pierwsze ptaki budziły się ze snu, równie ospale jak wcześniejszego dnia ludzie. Ich śpiew, o ile w ogóle śpiewały w ten wczesny poranek mógł być jakże podłym prologiem dalszych wydarzeń. Ale świat, przynajmniej ta jego część wciąż spokojnie drzemała, nieświadoma koszmaru który miał brutalnie rozpocząć się już za chwilę.
Najpierw odezwały się ciche sygnały dźwiękowe w słuchawkach operatorów radarów wczesnego ostrzegania. Jedno przetarcie oczu, jedno poprawienie okularów, ziewnięcie, jedna myśl która sparaliżowała umysł na całe kilka sekund, gdy adrenalina zaczęła krążyć po organizmach. Akcja – reakcja, akcja – reakcja. Rozbrzmiały telefony, rozjarzyły się ekrany monitorów na stanowiskach monitorujących przestrzeń powietrzną. Można było niemal słyszeć myśli personelu obiektów wojskowych,, powtarzane w nieskończoność, urwane pytania „Czy, co, jak, ale, kiedy, skąd, gdzie…” i tak na okrągło. Z reakcją nie zwlekano zbyt długo, prawie natychmiast podjęto decyzję o kontrataku i podniesieniu alarmu. Rozbrzmiały syreny alarmowe w wielkich miastach, a tam, gdzie dopiero docierał ich przeraźliwy, nakładający się na swoje własne echo sygnał, odzywały się kolejne syreny. Głuchy telefon, nic więcej. Przynajmniej dla większości obywateli, którzy albo zbagatelizowali sytuację, albo po prostu nie mieli gdzie się schować. Telewizja i radio zaczęły intensywnie nadawać strzępki tego co było wiadome, pogłębiając dezorientację wszystkich, których potępieńczy ryk syren alarmowych postawił przytomnie na nogi. Podawane były sprzeczne informacje, mylące, plotki, ale najbardziej trafnym komentarzem była cisza, najpierw będąca wyrazem braku słów w ustach osób po drugiej stronie urządzenia, a potem… potem już nie miał kto przemawiać.
Bo ile mogli mieć czasu? Godziny? Minuty? Jak spędzili ten czas, mając pełną świadomość nieuniknionego, że jest już za późno. Za późno na dialog, dyskusje, polityczne przepychanki, groźby, upomnienia, przestrogi. O czym mogli myśleć mieszkańcy świata na sekundy przed atomową zagładą roku 2077?. Czy życzyli sobie przetrwania, czy modlili się, wyobrażali sobie Niebo nawracając się masowo w obliczu całkowitej bezsilności, bezradności, beznadziei? czy ktoś miał odwagę pocieszać członków rodziny, czy choć przez tą jedną chwilę w sercach ludzkich zapanowały miłość, przyjaźń, uczciwość, bojaźń, przebaczenie i skrucha? Czy świat stał się lepszy? Czy w dramatycznym, żałosnym akcie paniki karmionym pobudzonym instynktem przetrwania starali się pomóc sobie, walczyć o życie?
Czy w końcu życzyli sobie szybkiej, bezbolesnej śmierci? Jeśli tak, to czy największą karą, poza śmiercią bliskich nie było czasem przeżycie, przetrwanie tego koszmaru?