Odnośnik do nowiny na Stronie Głównej (http://trzynasty-schron.net/nowina,5b1076c7cbbf4.html)
(http://trzynasty-schron.net/spacer.gif)
(http://trzynasty-schron.net/obrazki/postkultura/filmy/han_solo.jpg)
Mimo, że miałem sporą ochotę dołączyć się do strajku fanów i nie iść na Hana Solo do kina - to ze Star Wars łączy mnie widocznie jakiś syndrom sztokholmski, bo nie potrafię mu się oprzeć. Postać Hana Solo była tą, z którą identyfikowałem się zawsze najmocniej - Jedi czy Sith dla mnie stanowią tą samą monetę pełną aroganckich megalomanów, czego najlepiej dowodzą prequele. Nigdy nie czułem też wybitnej solidarności z Rebelią czy Imperium. Rogue One zresztą pokazał że obie strony bywały tak samo złe. A że kocham wolność, kocham kosmiczny western i nade wszystko kocham pilotować statki kosmiczne - to Solo był dla mnie czymś, co po prostu musiałem zobaczyć. Czy wyszedłem z kina rozczarowany? Zapraszam do recenzji.
Spin-off o postaci Hana Solo jest filmem, o który nie prosił prawdopodobnie nikt. I nie chodzi tu tylko o fakt, że wyłącznie Harrison Ford może powołać legendarnego szmuglera do życia. Ze wszystkich potencjalnych historii i pomysłów otrzymujemy film o postaci, która raczej swojego "Origin Story" nie powinna była dostać. Han Solo powinien mieć wokół siebie aurę legendy i tajemniczości, a filmy o jego genezie będą tylko ją umniejszać, dokładając dziesiątki problemów, zbędnych pytań i równie zbędnych odpowiedzi. Wchodząc na salę kinową ustawiłem swoje oczekiwania na optymistyczne, jednak przy tym raczej niskie. I dostałem starwarsowy odpowiednik Ant-Mana. Film, którego nie oczekiwałem i po którym wiele się nie spodziewałem - ale który w praniu wyszedł całkiem przyjemnie.
Całość recenzji pod tym linkiem (http://trzynasty-schron.net/dzial,filmy_han_solo.htm).